poniedziałek, 30 marca 2020

Jak dbać o odporność na co dzień


Autor: Monika Bojar


O odporność naszego organizmu zwykle zaczynamy dbać w momencie, gdy zauważamy pierwsze objawy infekcji. Wówczas jednak niewiele możemy już zrobić, gdyż osłabiony organizm potrzebuje czasu, aby wytworzyć w sobie mechanizmy obronne. 


Dlatego tak ważne jest, abyśmy wzmacniali odporność przez cały rok, nawet wówczas, gdy czujemy się doskonale. Dziś podpowiemy, jakie nawyki warto wdrożyć w życie, aby cieszyć się odpornym na infekcje organizmem.

 

Po pierwsze dieta

Chyba nikt nie spodziewał się, że tego punktu zabraknie na naszej liście. Dieta to paliwo dla naszego organizmu, a od jej jakości zależy, jak będzie on funkcjonował. Nie namawiamy do rewolucyjnej zmiany dotychczasowego sposobu żywienia, gdyż w wielu przypadkach może to być zwyczajnie nieefektywne. Natomiast zachęcamy do wprowadzenia kilku małych zmian, które będą miały korzystny wpływ na nasze zdrowie. Podstawę diety powinny stanowić świeże warzywa. Wszystkie rodzaje sałaty i kapusty, a także papryka, marchew, seler, por, cebula i czosnek to prawdziwi sprzymierzeńcy w walce z infekcją. Codzienna porcja warzyw pod postacią sałatki i surówki, na przykład jako przekąska między posiłkami lub dodatek do obiadu, będzie dobrym krokiem ku zdrowiu.

Nie wolno również zapominać o owocach, najlepiej wybierać te sezonowe, polskie, jak jabłka, gruszki, śliwki, maliny, porzeczki. Poza sezonem możemy sobie przygotować mrożonki, dzięki którym owoce zachowują większość witamin minerałów - w ten sposób zimą zapewnimy sobie dawkę zdrowych owoców. 

Dieta wzmacniająca odporność powinna być również bogata w chude mięso i tłuste ryby, które dostarczają niezbędnych kwasów tłuszczowych. Najzdrowsze będą dania mięsne przyrządzane na parze, duszone lub pieczone. 

Warto także wyeliminować z diety cukier, który jest prawdziwym zabójcą naszego zdrowia. Jeśli nie możemy powstrzymać się od słodyczy, wybierajmy te domowej roboty, przygotowane ze sprawdzonych składników, w których cukier zastąpimy na przykład stewią, ksylitolem lub miodem. Ponadto unikniemy spożywania niezdrowych tłuszczów trans, które obecne są sklepowych wypiekach i słodyczach.

Jeśli jesteśmy przy temacie diety, to należy podkreślić, że niekorzystnie na nasze zdrowie, a więc i odporność organizmu, wpływa spożywanie napojów gazowanych, szczególnie tych sztucznie słodzonych. Zachęcamy do wyeliminowania ich i zastąpienia herbatą oraz ziołowymi naparami. 

 

Po drugie aktywność fizyczna

Sport, nawet na umiarkowanym poziomie, jeśli wykonywany jest regularnie, korzystnie wpływa na funkcjonowanie naszego organizmu i mobilizuje system immunologiczny do walki z “intruzami”. Jeśli więc zależy nam na wzmacnianiu odporności przez cały rok, umiarkowana aktywność fizyczna trwająca przynajmniej 30 minut każdego dnia powinna być na stałe wpisana w nasz codzienny grafik. Może to być gimnastyka o poranku, szybki spacer po parku czy jazda do pracy rowerem. Każda z tych aktywności przyniesie wiele korzyści naszemu organizmowi.

 

Po trzecie: sen

Codzienna dawka snu, przynajmniej 7-8 godzin na dobę, to klucz do zdrowia. To właśnie podczas snu nasz organizm się regeneruje i ”ładuje akumulatory”. Brak snu lub zbyt mała jego ilość powoduje duże szkody w naszym organizmie, co odbija się również na spadku jego odporności.  Pamiętajmy również o tym, aby zapewnić sobie wysoką jakość snu. Powinien on być nieprzerwany, więc warto wyeliminować z naszej sypialni wszelkie źródła hałasu i światła, które mogą zaburzać ten proces.

Dbanie o odporność powinno być takim samym nawykiem jak jedzenie czy higiena. Pamiętajmy, że lepiej zapobiegać niż leczyć i już dziś zróbmy krok ku zdrowiu i doskonałej formie.

 


Polecamy: żel antybakteryjny do rąk w sklepie Antybakteryjne.info - dbaj o higienę na co dzień

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Ucieczka Naukowca — Krzysztof Dmowski


Autor: Krzysztof Dmowski


W formie opowiadania przedstawiłem jeden z wątków powieści „Taniec z ogniem na beczce prochu”.


Wokół zapadał zmierzch kończący kolejny dzień, a na niebie rysował się Krzyż Południa, mrok przyniósł chłód.

Otrząsnął kurz z ubrania i stanął na nogach. Chwiał się jeszcze przez chwilę, zupełnie nie rozumiejąc sytuacji. Całą jego postać pokrywał pył, Przeciągnął dłonią po bujnych, jasnych, długich włosach, które sterczały we wszystkich kierunkach. Z przerażeniem wymalowanym na twarzy ogarnął szczątki swojego laboratorium.

Tak właśnie i dziś… zdążył tylko zamknąć drzwi swojego laboratorium i przejść kilka kroków ulicą, kiedy niesamowita siła ogromnego wybuchu rzuciła go na drogę. Alfred zdążył nakryć głowę dłońmi, gdy różne przedmioty wyposażenia jego pracowni, zaczęły spadać wokół niego.

Alfred był niezwykle pojętnym mężczyzna, urody raczej przeciętnej, należący do śmietanki towarzyskiej Sydney, od zawsze parał się odkryciami naukowymi. Nigdy jednak nie rozmawiał o swoich naukowych odkryciach, nazywając je jedynie: hobby. Ten roztargniony naukowiec wykładał na uniwersytecie w Sydney i często stawał się świadkiem lub bohaterem niezwykłych wydarzeń w swoim życiu. Mógłbyś powiedzieć, że stale towarzyszył mu pech, a jednak w rzeczywistości ktoś bacznie go pilnował i wciąż tworzył sytuacje, w których naukowiec się znajdował. Tak zaplanowane działanie oczywiście miało na celu odciąganie Alfreda od dokończenia pewnych eksperymentów, które mogły wpłynąć na losy ludzkości.

Całe zdarzenie trwało zaledwie kilka sekund, ale jak zawsze w podobnych okolicznościach odnosimy wrażenie, że czas zwolnił swego biegu i sekundy zmieniają się w minuty, zaś minuty stają się godzinami. Oczywiście owe wrażenie jest jedynie wyobrażeniem, bo czas nadal biegnie po swojemu.

Gdzieś za rogiem rozległ się tętent końskich kopyt, a po chwili zza rogu wyłoniła się dorożka, którą jakby koń poniósł, pędziła na łeb na szyję, w kierunku Alfreda. Woźnica jednak doskonale panował tak nad koniem jak i nad pojazdem i gwałtownie wyhamował obok naukowca, który nie do końca rozumiał, co się właściwe zdarzyło.

— Alfredzie! — zwołała młoda kobieta z kozła. — Wsiadaj! Nie ma czasu do stracenia!

Alfred nie zważając na ból potłuczonego ciała, w kilku susach, znalazł się na siedzeniu dorożki. Gdy tylko jego stopy stanęły na stopniu, koń smagnięty batem ruszył z kopyta. Naukowiec nadal jeszcze oszołomiony zdarzeniem spoglądał na drobną sylwetkę swojej uroczej, czarnowłosej asystentki. Szczupła, sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, charakteryzowała się niebywałą urodą i może ktoś inny zastanowiłby się nad tym, ale Alfreda zbyt pochłaniała otaczająca, go rzeczywistość, aby zwracać uwagę na tego typu drobnostki. Odwzajemnił spojrzenie brązowych oczu, a potem spoglądał na profil Patrycji. Okrągła twarz zasłonięta długimi włosami, symetrycznie rozstawione oczy, wysokie czoło, brwi rysujące się łukiem na oczyma, mały lekko zadarty nosek i kształtne niezbyt wydatne usta stały się dla niego widokiem sprawiającym mu największą przyjemność.

— O co chodzi Patrycjo? — spytał rozkojarzony.

Wiatr rozwiewał włosy, a odgłos kopyt niósł się głośnym echem po ulicach uśpionego miasta.

— Odkryłeś TO! — zawołała dziewczyna. — Zaś ONI się o tym dowiedzieli. Musisz szybko, jak najdalej stąd uchodzić.

— Uciekniesz ze mną?

— Oczywiście! — Patrycja rzuciła naukowcowi wesołe spojrzenie, a następnie smagnęła konia lejcami.

Alfred przytulił się do dziewczyny, w której podkochiwał się od dawna. Przytuleni do siebie opuścili miasto, lecz w ciemnościach musieli zwolnić.

— Dokąd się udajemy? — zapytał w końcu Alfred.

— Przez kilka dni przeczekamy nad morzem w domku, który otrzymałam w spuściźnie po krewnym. A tam na miejscu ustalimy, co zrobimy dalej.

— Dlaczego ktoś chciałby mnie zabić? Powodując wybuch zniszczyli moje dzieło, notatki, całe laboratorium.

— Wszystko nadal jest w twojej głowie! Twoją głowę zamierzali zniszczyć przede wszystkim. Póki żyjesz jesteś dla nich zagrożeniem, bo w każdym miejscu możesz kontynuować swoje badania. Miałeś ogromny fart, że zdążyłeś opuścić laboratorium. Bezczelni! Nie ukrywali zamiaru zlikwidowania ciebie, a mnie uprowadzili dziś po południu i przetrzymywali poza miastem, bo miałeś zginąć tylko ty. Zostawili ze mną dwóch strażników, z którymi poradziłam sobie bez najmniejszego problemu, potem związałam ich, ukradłam powóz i ruszyłam tobie na ratunek. Odległość jednak odebrała mi możliwość przybycia przed czasem.

— Cieszę się z tego, że mam tak wszechstronnie utalentowaną asystentkę!

— Masz ogromną wiedzę, która nie powinna się marnować.

Nagle nocną ciszę przeszył huk wystrzału, koń zarżał żałośnie i padł martwy na drogę. Patrycja błyskawicznie pociągnęła Alfreda za sobą i dała nura w skrub. Odezwały się kolejne wystrzały, a kule podziurawiły oparcie siedzenia ich pojazdu, gdy pasażerowie znajdowali się już poza wehikułem. Patrycja i Alfred kucnęli przyczajeni w skrubie.

Alfred nieprzywykły do podobnych zdarzeń, zupełnie nie wiedział, co dalej powinien zrobić. Natomiast Patrycja odnalazła się w swoim żywiole, zawsze lubiła, gdy coś się działo. Szczelnie zakryła marynarką białą koszulę Alfreda, a następnie zrzuciła niewygodną suknię i wówczas Alfred dostrzegł jej gotowość na podobne zdarzenie, bowiem nosiła pod suknią niezwykle obcisły strój w kolorze czarnym. Była noc, ale Alfred posiadał idealny wzrok i z tak niewielkiej odległości w księżycowej poświacie potrafił wszystko dostrzec, a czego nie widział domyślał się.

Patrycja opuszczając powóz zdążyła z niego zabrać ciężką torbę. Obecnie wydobyła z niej pas zaopatrzony w rząd nabojów oraz dwa ciężkie rewolwery, zaś w dłoni ściskała karabin myśliwski. Ktoś urodzony w innym kraju mógłby nie zrozumieć tej przezorności rodziców, którzy mieszkając w Australii, od najmłodszych lat uczyli swoje dzieci, jak należy zachowywać się w buszu, jak radzić sobie z insektami, czy co należy zrobić po ukąszeniu węża. Rodzice Patrycji postarali się zatem, aby ich córka, pomimo edukacji i etykiety, potrafiła również poradzić sobie w życiu na tym trudnym kontynencie.

Patrycja nie oddała rewolweru Alfredowi, gdyż wiedziała dobrze, że Alfred on nie tylko nie potrafi się nim posługiwać, ale też jest wielkim przeciwnikiem zabijania. Ponownie kucnęła i bacznie rozglądając się nasłuchiwała, wciąż wzrokiem lustrując bacznie okolicę. Napastnik musiał ukrywać się niedaleko i nie potrafiła ustalić, czy będzie on jeden, czy więcej. Musieli przede wszystkim odejść z tego miejsca, bo pozostawanie tutaj gwarantowało śmierć. Nie mogła wiedzieć, czy przeciwnicy ich słyszeli, ale wyrażała przekonanie, że z całą pewnością zapragną stwierdzić, czy ich strzały dosięgły celu.

Patrycja przez cały czas zachowywała zimną krew, jak na córkę australijskich pionierów przystało. Najciszej, jak potrafiła, przeprowadzała całą akcję. Teraz w ciągu najbliższych minut oczekiwała ruchu wroga. Jeżeli są zawodowcami, wówczas zachowają zupełną ciszę, jednak nie liczyła na ich doświadczenie, bo gdyby zaliczali się do doświadczonych wówczas pod byle pozorem zatrzymaliby powóz i z odległości kilku metrów oddaliby precyzyjne strzały pozbawiając życia pasażerów dorożki.

Dziewczyna nie pomyliła się. Wyraźnie usłyszała kroki dwóch mężczyzn, a w chwilę później wiatr przyniósł przykry zapach. Już wiedziała z kim ma do czynienia. Doświadczony traper zawsze podchodzi pod wiatr, żeby przeciwnik go nie wyczuł, natomiast ci dwaj okazali się najzwyklejszymi łotrami z rynsztoka, zapewne wynajętymi do wykonania tego zadania. Zleceniodawca wynajmował takich pracowników, których po wykonaniu zadania mógł bez żalu usunąć, gdy już nie są potrzebni, byle tylko zachować tajemnicę.

Napastnicy podchodzili coraz bliżej, a z każdą chwilą ich kroki stawały się głośniejsze, ale ciemność nocy uniemożliwiała zobaczenie przeciwnika na odległość. Patrycja odłożyła karabin i z rewolwerem w dłoni gotowa do strzału oczekiwała pojawiania się napastników.

Wokół na ich szczęście i nieszczęście, przez gęste konary drzew, nie przebijało się nawet światło księżyca. Patrycja wpatrywała się w ciemność, aż wreszcie oddała strzał, bardziej wiedziona instynktem, niż wierząc własnym oczom. Rozległo się głuche uderzenie ciężaru ciała bezwładnie opadającego na drogę. Jednocześnie w tym samym czasie drugi napastnik głośno szurając stopami odskoczył na bok i wystrzelił na ślepo. Kula głośno świsnęła nad głowami skrywających się w skrubie Patrycji i Alfreda. Oboje natychmiast padli na ziemię, co zupełnie uniemożliwiło obserwację. Wokół panowała niczym niezmącona cisza i stała się ona chyba najskrytszym przeciwnikiem obojga uciekinierów. Gęste zarośla uniemożliwiały działanie, nie pozwalały niczego dostrzec, a najmniejszy ruch powodował głośny hałas.

Patrycja wolno wykonując delikatne ruchy, powróciła do poprzedniej pozycji. Wreszcie powoli zdjęła z nogi prawy but, w prawej dłoni pewnie ściskała rewolwer, a następnie bacznie patrząc w miejsce, gdzie jeszcze niedawno przebywał napastnik, lewą dłonią rzuciła but o kilka metrów w bok. I wszystko poszło tak jak tego się spodziewała. But z hałasem upadł nieopodal, a w tym czasie napastnik bez zastanowienia oddał strzał w to miejsce. Ogień z lufy rewolweru napastnika zdradził jego położenie. Patrycja natychmiast oddała dwa strzały w miejsce gdzie według jej spostrzeżenia przebywał napastnik. W tym samym momencie dał się słyszeć jęk trafionego mężczyzny.

Przez długą chwilę nasłuchiwali, ale wokół panowała jedynie cisza przerwana czasem przez szum drzew i jękami trafionego mężczyzny. Wreszcie Patrycja wstała, dłonią powstrzymując Alfreda, żeby jeszcze pozostał na miejscu. Jak tylko najciszej potrafiła, przemieszczała się do miejsca, gdzie upadł but, bowiem skrub kaleczył bosą stopę. But odnalazła po kilku kolejnych minutach i nałożyła go, aby dalej nie ranić stopy, a następnie wolno i czujnie nasłuchując ruszyła w stronę drogi. Do jej uszu dochodziły jedynie jęki rannego. Bez pośpiechu, cicho zbliżyła się do powozu podążając za głosami rannego. W blasku księżyca sylwetka rannego rysowała się cień kładąc na drodze. Dziewczyna kucnęła przy leżącym mężczyźnie.

— Kto cię wynajął? — zapytała pochylając się nad rannym.

— Pomórz mi! — szepnął błagalnie.

U umyśle dziewczyny zrodziła się dziwna myśl. Napastnik, który przed chwilą bez najmniejszych skrupułów zamierzał ją zabić, a tu leżąc ranny błaga o pomoc! Zamierzała jednak dowiedzieć się czegoś, zanim podejmie decyzję.

— Kto cię wynajął? — ponowiła pytanie.

— Nie chcę umierać! — błagał. — Obiecaj!

— Obiecuję, że ci pomogę…— złożyła obietnicę Patrycja.

— Wynajął nas mężczyzna w kapturze…

— Mów dalej! — zachęcała.

— Moi kumple zostali rozstawieni po dwóch na drogach wylotowych z miasta. Otrzymaliśmy zadanie powstrzymać dwoje ludzi opuszczających miasto. Czarnowłosą, szczupłą kobietę o wyglądzie szlachcianki i wysokiego mężczyznę o jasnych, długich włosach.

Patrycja zacisnęła dłoń na rękojeści. Obiecała pomóc rannemu, zatem jednym tylko strzałem uwolniła go od wszelkich trosk tego świata. Dla wielu osób odebranie życia drugiemu człowiekowi jest przekroczeniem pewnej granicy, której potem nie można już cofnąć, ale dla kogoś, kto znalazł się chociażby raz w niebezpieczeństwie, ratunek własnego życia staje się priorytetem i odebranie życia komuś, kto tego samego chciał dokonać, nie jest żadną granicą, gdyż życie jest wartością najwyższą, ale jeżeli ktoś inny chce je odebrać drugiej osobie, sam na nie, nie zasługuje, więc odebranie mu życia, wbrew wszelkim ideologiom, jest tylko oddaniem mu przysługi — w taki sposób rozumowała Patrycja. Wszelkie odwołania do etyki na tym poziomie, mijały się z sensem istnienia. Tego sposobu myślenia nie zrozumie nikt, kto tego wcześniej nie doświadczył.

— Alfred! — zawołała Patrycja. — Już po wszystkim. Oni muszą tu gdzieś mieć konie.

Alfred głośno hałasując wyszedł na drogę.

— Musimy ukryć ciała, bo za kilka godzin będzie świt — komenderowała dziewczyna. — Jeżeli zobaczą zabitych na drodze, będą przekonani, że właśnie tędy jechaliśmy. A jednocześnie mogą nas oskarżyć o zabójstwo i wówczas będzie ścigać nas również policja.

— Jesteś taka zaradna… — rzekł Alfred pełen podziwu dla dziewczyny.

Zapewne podziwiałby ją również wtedy, gdyby nie cechowały ją tak zorganizowane działania. Patrycja w salonach błyszczała elokwencją i sposobem bycia. I choć może nie uchodziła za klasyczną piękność na salonach, w oczach Alfreda stała się najpiękniejsza na całym świecie.

Alfred zaś uchodził za przystojnego mężczyznę, nieco roztargnionego, choć zadbanego. Mierzył sobie sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu i na salonach wzbudzał zawsze ogólne zainteresowanie swoim darem przemawiania w sposób ciekawy i interesujący. Alfred imponował Patrycji, gdyż robił na niej wrażenie nie tylko jako naukowiec, ale lubiła jego żarty i dowcipy. Wcale nie przeszkadzał jej brak zaradności tego mężczyzny, bo gotowa była o niego troszczyć się niczym matka swoim dzieckiem, a taka możliwość niezwykle jej imponowała. Rzeczywistość jednak mieniła się w zupełnie innych barwach.

— Spieszmy się! — ponaglała Patrycja.

Wspólnie przenieśli oba ciała w skrub. Następnie zabrali się za usunięcie powozu z drogi i schowali go w pierwszych zaroślach. Wreszcie podążając za odgłosami parsknięć odnaleźli konie napastników. Z ich pomocą ściągnęli z drogi zastrzelonego konia, używając do tego uprzęży wehikułu.

Właśnie noc zaczynała szarzeć. Patrycja postanowiła na wszelki wypadek ucharakteryzować Alfreda, żeby jego jasne, potargane, długie włosy nie wzbudzały zainteresowania, zabraną z powozu czarną wstążką okręciła jego głowę i nakazała mu nałożyć kapelusz. Dzięki temu z daleka wyglądał na czarnowłosego mężczyznę. Swoje włosy spięła z tyłu głowy, nałożyła płaszcz i kapelusz jednego z zastrzelonych bandytów. Z początku trudno miała przyzwyczaić się do smrodu bijącego z ubrania, ale po jakimś czasie przestała zwracać uwagę na zapach. Liczyła się tylko ucieczka. Alfred nie potrafił dostrzec nic dziwnego w zachowaniu dziewczyny, która pozować mogła na zawodowego zabijakę.

— Mamy do przejechania co najmniej dziesięć mil — oświadczyła pakując suknie i inne rzeczy do juków. — Chatka nad morzem jest odpowiednio zaopatrzona do przetrwania przez tydzień, w tej chwili nie możemy tracić czasu na posiłek.

— Jestem przy tobie nikim…

Wsiedli na konie i ruszyli przed siebie.

— Alfredzie… — odezwała się Patrycja dopiero po dłuższej chwil milczenia. — Posiadasz wielki talent, którego nie kupisz za żadne pieniądze…

— Ale nie potrafię sobie poradzić w życiu. Ty zawsze wiesz co należy robić, a dziś dwa razy uratowałaś moje życie.

— Bo jedni ludzie są mądrzy, tworzą coś, wymyślają, przeprowadzają badania naukowe, a inni żyją, żeby się nimi opiekować.

Patrycja posłała Alfredowi wesoły uśmiech.

Jechali przez cały dzień unikając dróg i otwartych przestrzeni i choć głód doskwierał obojgu, ale woleli nie ryzykować żadnego postoju. Wędrowali bardzo wolno przez busz i dopiero wieczorem dotarli na miejsce, a przez całą drogę nikt nie zwracał na nich uwagi. Nie dostrzegli tego, że są śledzeni, od początku swojej drogi. Grupa dwudziestu jeźdźców podążała ich śladem. Jeźdźcy należeli do najgorszej zbieraniny zbirów, każdy z nich nosił na sobie ubranie najlepsze jakie tej nocy udało się ukraść, ściągając je nawet z jeszcze ciepłego ciała konającego lub zabitego właściciela. Każdy z nich dzierżył w dłoniach nowoczesny karabin myśliwski, prezent od zakapturzonych zleceniodawców reprezentujących Syndykat Skrybów.

Tymczasem Patrycja i Alfred dotarli do chatki i rozgościli się w niej. Wyczerpani po całym dniu jazdy wierzchem zapragnęli odpocząć i coś zjeść. Patrycja natychmiast przygotowała posiłek, jednocześnie wciąż jak niańka pilnowała roztargnionego Alfreda, żeby czegoś nie zrobił. Alfred pozbawiony opieki w przeciągu kwadransa pakował się w kłopoty co najmniej kilka razy, jakby zupełnie nie zdawał sobie sprawy z obecnej sytuacji, ni też z panującego zagrożenia.

Z apetytem zjedli smaczny posiłek i natychmiast udali się na spoczynek. Nawet brak poczucia bezpieczeństwa, sprawił, że po całym dniu jazdy konnej, nie potrafili trzymać warty. Obojgu mocno udzieliło się zmęczenie.

— Mam dziwne przeczucie, że ten dom nie jest bezpieczny — oświadczyła Patrycja. — Dlatego z rana wyruszymy do mojego przyjaciela, na którego pomoc mogę zawsze liczyć. Jest on człowiekiem honoru i godnym zaufania towarzyszem.

Obudziło ich słońce wdzierające się przez okna. Po szybkiej toalecie zjedli pożywne śniadanie, a potem Patrycja ponownie ucharakteryzowała swojego towarzysza. Alfred został ubrany jak prosty wieśniak. Głowę jego ponownie Patrycja okręciła czarną chustą, zaś sama nałożyła prostą suknię i żakiet, a w ten sposób wyglądała jak wielka dama, przy chłopie. Musieli improwizować, żeby wyjść cało z tej sytuacji.

— Niedaleko stąd mieszka mój znajomy, który nas zabierze stąd swoim żaglowcem — powiedziała dziewczyna.

— Jak zamierzasz zapłacić za podróż? Nie posiadamy zbyt wiele.

— Poradzimy sobie, mam coś, co na początek wystarczy — odrzekła wskazując sakiewkę przy pasie.

Ponownie zajęli miejsca w siodłach i ruszyli w drogę nadal unikając wszelkich dróg.

— Dokąd się udamy? — zafrasował się Alfred. — Ja nigdy nie pracowałem fizycznie.

— Mam coś, co zobowiązałam się dostarczyć do Edenu — odrzekła Patrycja. — Jeżeli uda się tam dotrzeć, wtedy ci z Edenu sami zaproponują nam najlepsze warunki.

— Nie rozumiem — zagadnął Alfred spoglądając na dziewczynę.

— Kilka tygodni temu odbyłam podróż na stary kontynent — wspomniała Patrycja. — Tam spotkałam dawnego znajomego, który poprosił mnie o doręczenie w sposobnym czasie, tego obiektu do Edenu…

I tak Patrycja zrelacjonowała swojemu towarzyszowi przebieg rozmowy, oraz opowiedziała, że ten obiekt, którego działania nie poznała, ma wielką wartość dla Edenu.

W kilka godzin później dotarli do samotnej, pełnej przepychu posiadłości. Patrycja zostawiła Alfreda na podwórzu, a sama znikła za drzwiami. W tym czasie Alfred cieszył się widokami. Spoglądał na duży jacht łagodnie kiwający się na fali przy drewnianym pomoście, a potem przechadzał się po owocowym sadzie obok domu.

W kwadrans później Patrycja wyszła na podwórze w towarzystwie mężczyzny w średnim wieku, ubranego w marynarski strój. Za nimi podążało czterech marynarzy. Po szybkiej prezentacji udali się w stronę jachtu.

Sprawnie poleciały w górę gaflowe żagle, na obu masztach szkunera. Zanim odbili od brzegu zostało postawione także pozostałe ożaglowanie. Szkuner łapiąc wiatr w żagle, niczym koń dźgnięty ostrogą, ruszył na pełne morze.

Patrycja i Alfred źle znosili morską żeglugę na rozkołysanym morzu.

Do wieczora żegluga mijała w przyjaznej atmosferze. Tragedia rozegrała się dopiero, gdy słońce zaczynało chylić się ku zachodowi. Właściciel jachtu właśnie schodził pod pokład, gdy huknął strzał, a jego ciało siłą odrzutu wyleciało na dek. Marynarze sięgnęli po pukawki. Patrycja podała Alfredowi jeden ze swoich rewolwerów. Alfred dobrze zdawał sobie sprawę, że w obecnej chwili jego ideologie niczego nie zmienią i zostanie zastrzelony, jeżeli nie będzie walczył.

W mgnieniu oka na pokład wyległo z luku pięciu napastników, następnych pięciu wspięło się po bakburcie, a kolejnych pięciu po sterburcie. Rewolwery po obu stronach plunęły ogniem, a pokład spłynął krwią. Patrycja szybko opróżniła swój bębenek, kładąc trupem wroga przy każdym wystrzale i właśnie nabijała rewolwer po raz wtóry.

Sternik zginął pierwszy po swoim szefie. Ale trzech marynarzy dzielnie stawiało opór przeważającej liczbie wrogów, do chwili aż wrogowie zaszli ich od tyłu. Ostatni marynarz na baku bronił się dzielnie, ale napastnicy ukryli się za ładunkami umieszczonymi na pokładzie.

— Alfredzie spuść na wodę łódź z żaglem! — zawołała dziewczyna. — Sami nie damy rady poprowadzić szkunera!

Alfred posłusznie ruszył wykonać zadanie. Długi czas motał się ze spuszczeniem dużej łodzi na drewnianych żurawiach, w końcu łódź z pluskiem opadła na falę. W tym czasie zginął ostatni z marynarzy. Wówczas Patrycja nabiła po raz kolejny oba rewolwery. Wstała i ruszyła przed siebie…

☆☆☆

Dalsze losy bohaterów znajdują swoje wyjaśnienie w powieści Krzysztofa Dmowskiego: Taniec z ogniem na beczce prochu.


Krzysztof Dmowski

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

sobota, 28 marca 2020

Jak prawidłowo zamrażać jedzenie?


Autor: Maksymilian Tkaczyk


W ciągu tygodnia nie masz czasu na gotowanie? Zupy jest za dużo a nie chcesz wylewać? Przeczytaj nasz poradnik - dowiesz się jak zamrażać żywność!


Po co zamrażać żywność?

Aby zaoszczędzić czas
Niekiedy nie mamy czasu na gotowanie, a przygotowane wcześniej, zamrożone posiłki odgrzejemy w mgnieniu oka! W dodatku będą to posiłki pełnowartościowe, a nie fast-food.

Aby zaoszczędzić pieniądze
Mrożenie = oszczędność. Możemy na przykład kupić sezonowe owoce i zamrozić je na zimę, aby nie przepłacać za mrożonki, kiedy świeżych już nie będzie. Można też kupić świeże, pachnące pomidory w sezonie, zrobić z nich sos do pizzy lub makaronu i zamrozić w pojedynczych porcjach. Nie będziemy musieli kupować zimą gotowych produktów w słoikach, nie wspominając już o niezbyt aromatycznych zimowych pomidorach.

Aby nie marnować jedzenia
Jeśli masz za dużo warzyw lub owoców z ogródka, albo po prostu za dużo ugotowałaś - wystarczy że to zamrozisz, a nie będzie trzeba nic zmarnować. Większość potraw świetnie znosi mrożenie, a jeśli nie mamy ochoty przez cały tydzień jeść bigosu - na pewno poczeka w zamrażarce, aby trafić na ten moment, kiedy akurat mamy na niego chrapkę!

Zanim zamrozisz

Zanim włożysz produkty do zamrażalnika pozwól im całkowicie ostygnąć. Jeśli włożysz tam ciepłe produkty - temperatura w zamrażarce wzrośnie, a produkty nie zamrożą się równomiernie. (Poza tym podobno takie postępowanie może powodować szybsze psucie się lodówki.)

Szybkie chłodzenie

Ugotowaną żywność trzeba jak najszybciej schłodzić, zanim się ją zamrozi. W tym celu najlepiej wstawić garnek z potrawą do zimnej kąpieli, np. w zlewie wypełnionym lodowatą wodą. Sos, zupę czy gulasz dobrze jest mieszać aby stygły równomiernie.

Ostudzoną potrawę należy podzielić na porcje. Nie chcemy przecież znów mieć w garnku za dużo jedzenia! Wkładając porcje do pojemników lub woreczków, napiszmy na nich markerem nazwę potrawy lub produktu datę zamrażania. Zamrożone produkty czasem nie przypominają oryginału...

Pojemniki lub woreczki układajmy jedną warstwą w najzimniejszej szufladzie zamrażalnika. Kiedy już całkowicie zamarzną możemy je przełożyć do innej szuflady.

Jeśli zamierzamy przechowywać dany produkt w zamrażarce bardzo długo, ustawmy jej temperaturę na -18 stopni C.

Jak zamrażać pierogi?

 

Pierogi mrozimy surowe, tzn. zanim je ugotujemy. Układamy je jeden obok drugiego na desce do krojenia posypanej mąką i tak wkładamy do zamrażarki. Kiedy całkowicie zamarzną, przekładamy je do woreczków lub pojemniczków. W ten sposób się nie posklejają. Kiedy jesteśmy gotowi je zjeść - po prostu wrzucamy zamrożone pierogi na wrzątek i gotujemy przez 5-10 minut.

W czym mrozić?

Jeśli zapakujemy nasze produkty nieodpowiednio, mogą się nabawić "odmrożeń" (będą przesuszone i zmienią barwę), albo po prostu przejmą zapachy innych produktów w zamrażarce. Dlatego do zamrażania trzeba się dobrze przygotować:
1. Używaj specjalnych pojemników lub woreczków do mrożenia. Powinny nie przepuszczać wilgoci ani zapachów.

2. Wyciskaj jak najwięcej powietrza z woreczków lub pojemników. Jeśli zamrażasz płyny w pojemnikach - możesz zostawić nieco powietrza, by miały miejsce na zwiększanie objętości w czasie mrożenia. Z woreczków foliowych należy wycisnąć możliwie jak najwięcej powietrza.

3. Jeśli mrozisz zwarty kawałek żywności, np. kawałek mięsa lub ciasta, najpierw zawiń je w folię aluminiową, a dopiero później włóż do woreczka.

4. Świeże mięso i ryby kupowane na tackach w supermarketach muszą być przepakowane w domu zanim trafią do zamrażarki. Sklepowa tacka i folia nie gwarantują szczelnego opakowania, lepiej więc wyjąć te produkty i włożyć do woreczków lub pojemników specjalnie do tego celu przeznaczonych.

5. Najlepiej zamrażać w pojemnikach nie większych niż litrowych. Dzięki temu żywność zamarznie szybko (tj. w ciągu ok. 4 godzin). Produkt o grubości 5 cm zamarza przez ok. 2 godziny.

Termin przydatności

Choć zamrażanie sprawia, że możemy przechowywać żywność w niemalże nieskończoność, to po pewnym czasie traci ona smak. Każdy produkt ma inny "okres przydatności do spożycia", ale jeśli produkty w zamrażalniku są pomarszczone, mają białe plamki lub inne odbarwienia, bezpieczniej będzie je wyrzucić.

Czas przechowywania w zamrażarce popularnych potraw:

Sos pomidorowy / warzywny - 6 miesięcy
Zupy i gulasze - 2-3 miesiące
Lasagne i zapiekanki z makaronem - 6 miesięcy
Klops, pulpety, kotlety mielone - 6 miesięcy
Tarty - 6 miesięcy
Drób (ugotowany, bez sosu) - 3 miesiące
Drób (ugotowany, w sosie) - 5-6 miesięcy
Surowe ciasto na pizzę - 3-4 tygodnie
Chleb i muffiny - 2-3 miesiące
Ciasta (bez polewy) - 6 miesięcy
Ciasta z polewą - 3 miesiące
Surowe mięso - 1 rok
Zamarynowane mięso - 1 miesiąc

Rozmrażanie

Chleb, ciasta, muffiny i inne wypieki można rozmrażać w temperaturze pokojowej. Pozostałych produktów w ten sposób nie powinno się rozmrażać, ponieważ mogą w nich się rozwinąć bakterie, które mogą zagrażać naszemu zdrowiu nawet po ugotowaniu rozmrożonej potrawy!

Bezpieczne rozmrażanie:

W lodówce: To powolna, ale najbezpieczniejsza metoda. Małe produkty rozmarzną w ciągu kilku godzin, ale większe lepiej jest pozostawić w lodówce na noc.

W zimnej wodzie: Należy włożyć mrożonkę do szczelnego woreczka, a następnie umieścić całość w misce lub zlewie z zimną wodą.

W mikrofalówce: Na trybie "rozmrażanie". Od razu po rozmrożeniu należy potrawę odgrzać lub ugotować, bo jej części mogą zacząć się już nagrzewać podczas mikrofalowania.


Maksymilian Tkaczyk - Moje hobby to meble, gotowanie oraz blogowanie - jestem autorem wielu arytkułów na cityon.pl

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

piątek, 27 marca 2020

Rola przyrody w kulturze i cywilizacji


Autor: Iwona Pliszka


Przywołany przeze mnie w poprzednim rozdziale Alvin Toffler wyróżnia w historii ludzkości trzy potężne fale przemian. Pierwszą jest trwająca od 10 tysięcy lat rewolucja agrarna, drugą trwająca od około trzystu pięćdziesięciu lat rewolucja przemysłowa, a ostatnią zapoczątkowana już w naszych czasach rewolucja tak „trzeciej fali”.


 Doczekała się ona jak dotąd wielu nazw (rewolucja postindustrialna, informatyczna i tak dalej), ale żadna z nich nie odzwierciedla w pełni jej istoty i bogactwa.

Przy wszystkich swoich wadach cywilizacja przemysłowa ma wiele zalet, co powoduje, że wielu przywiązanych do niej ludzi stara się opierać naporowi „trzeciej fali”. Ale dziś doszliśmy do punktu, w którym sama przyroda uniemożliwia dalsze niezmienne trwanie tej cywilizacji i wymusza przyspieszenie zmian.

Cywilizacja przemysłowa wyrosła bowiem na paliwach kopalnych. Pochłania ona ogromne ilości energii, którą uzyskuje się ze spalania węgla, gazu i ropy naftowej oraz reakcji rozszczepienia uranu. Tymczasem łatwe do wydobycia zasoby tych bogactw wyczerpały się już, a i trudniejszych zaczyna powoli brakować. W przyszłości koszty uzyskania energii tradycyjnymi metodami będą coraz bardziej rosnąć.

Z drugiej strony gospodarka epoki przemysłowej zanieczyściła środowisko do tego stopnia, że dalsze jej trwanie może wręcz zagrozić fizycznej egzystencji ludzkości. Oczywiście i dawniej zanieczyszczano środowisko; zginęła przez to już niejedna cywilizacja. Dotąd jednak zniszczenia były lokalne i przyroda się z nimi uporała. Przykładem choćby Amazonia; na gruzach upadłych przez katastrofę ekologiczną cywilizacji wyrósł po kilkuset latach las spełniający dziś funkcję „zielonych płuc” dla całej planety.

Dziś jednak zanieczyszczenia są globalne i zaczynają uszkadzać delikatną równowagę klimatyczną Ziemi. Oczywiście nie tak – jak to nas straszą niektórzy – aby zagrozić istnieniu życia jako takiego. Ono nie takie katastrofy już w swoich dziejach przetrwało. Ale gatunek ludzki mógłby tego nie przetrwać...

Sam instynkt samozachowawczy wymusi na nas głębokie zmiany w strukturze gospodarki. Musimy przejść na energię odnawialną – geotermiczną, słoneczną, wiatrową, pływów i fal morskich, a w przyszłości może także energię termojądrową. W przeciwieństwie do klasycznej energii jądrowej (wykorzystującej nieodnawialne zasoby uranu) zaliczamy ją do odnawialnych, gdyż wykorzystuje najpowszechniejszy we Wszechświecie pierwiastek – wodór. Musimy też przestawić się na rozwijanie gałęzi przemysłu mniej szkodliwych dla środowiska. Będzie to z pewnością niesłychanie trudne wyzwanie, jakie stanie przed naszym i następnymi pokoleniami. Ale nie mamy innego wyjścia. Przejście do gospodarki tofflerowskiej „trzeciej fali” wymusza na nas sama przyroda.

  


Zapraszam na mój blog:

https://ipliszka.com/

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Różnice pomiędzy Labradorem, a Golden Retrieverem


Autor: Patryk Gorczycki


Golden Retriever i Labrador Retriever to rasy psów, które podbiły serca psiarzy na całym świecie. Zobacz za co łączy a co dzieli te kochane psy.


Golden Retriever i Labrador to rasy psów, które są do siebie bardzo podobne zaczynając od nazwy „Retriever”, przez wspólne cechy na morfologii kończąc. Wiele osób nadal nie potrafi odróżnić tych psów. W tym artykule przedstawione zostały podobieństwa i różnice obu ras.

Historia Labrador Retrievera

Pochodzenie tej rasy nie jest jasno udokumentowane. Mówi się, że została zapoczątkowana w Nowej Fundlandii w prowincji Nowa Fundlandia i Labrador w Kanadzie. Stamtąd pochodzą pierwsze osobniki bardzo podobne eksterierowo do Labradora. Inni zauważają , że rasa tak ma pewne cechy wspólne z San Juan Spanielami oraz angielskimi, portugalskimi i irlandzkimi psami dobrze pracującymi w wodzie. W XIX wiecznej Anglii Labrador Retriever zaczął odgrywać znaczącą rolę podczas polowań. Płk Peter Hawker i hrabia Malmesbury zaczyna go wystawiać w próbach polowych. To ten osobnik stał się protoplastą tej rasy. W 1916 r. założono pierwszy klub rasy: „Labrador Retriever Club”.

Historia Golden Retrievera

W XIX w w Szkocji Lord Tweedmouth zaczął selekcjonować swoje psy aby stworzyć wyjątkową rasę: chętną do pracy z człowiekiem, nie bojącą się wody i trudnych warunków atmosferycznych. W tym celu połączył żółtego retrievera z wodnym spanielem Tweed. Otrzymane szczenięta krzyżował z innymi rasami takimi jak ogar i seter irlandzki. W 1913 roku po raz pierwszy żółty pies myśliwski został uznany za rasę przez Kennel Club UK a w w 1920 roku narodził się Golden Retriever.Zarówno Golden jak i Labrador należą do bardzo przyjaznych człowiekowi ras psów.

Golden Retriever i Labrador Retriever chociaż są stosunkowo podobnymi rasami pod względem eksterieru, to istnieje kilka cech różniących te psy.

Różnice fizyczne między Labradorem a Goldenem.

Wygląd Labrador Retrievera

Labrador Retriever to pies mocnej budowy, o średnim wzroście, harmonijny i proporcjonalny w każdym szczególe. Wysokość samca w kłębie to 56 do 57 cm a samic 54 do 46 cm. Umaszczenie występuje zawsze jednolite. Jest to czerń, brąz wątrobiany lub czekoladowy i kremowy zwany biszkoptowym. Sierść jest gładka, szorstka i krótka z gęstym nieprzemakalnym podszerstkiem. Labrador z racji tego, że ma tendencje do gubienia większej ilości sierści niż Golden powinien być szczotkowany codziennie. Oczy u labradora mogą być brązowe w rożnych odcieniach.

Wygląd Golden Retrievera

Podobnie jak labrador, Golden jest psem średniej wielkości o harmonijnym i mocnej budowie. Rozmiar samca w kłębie to 56 do 61 cm a samic 51 do 56 cm. Tak więc bywają osobniki wyższe niż labradory. W umaszczeniu Labradora i Goldena występują istotne różnice. Labrador mógł występować w trzech kolorach natomiast Golden ma szatę złotą w różnych odcieniach. Od jasno kremowej do koloru ciemnego złota. Sierść Goldena jest jedwabiście gładka, falista z charakterystycznymi piórami na „portkach” i przednich łapach. Goldeny jak i Labradory zrzucają sierść dwa razy do roku. Oczy Goldena są zawsze ciemnoczekoladowe. Obecnie występują dwie linie hodowlane Golden Retrievera: angielska i amerykańska z kanadyjską.

Charakter Labrador Retrievera

Temperament Labradora jest niezwykły. To bardzo inteligentny pies lojalny i towarzyski. Wyróżnia się niezwykłą cierpliwością wobec dzieci. Jest bardzo zrównoważony i łagodny wobec ludzi i innych gatunków zwierząt. Nie nadaje się na stróża ponieważ wszystkich ludzi traktuje po przyjacielsku. Labrador uwielbia wodę i nie przepuści żadnej okazji do kąpieli. Labrador to pies wszechstronny dobrze odnajdujący się w nowych sytuacjach. Z racji silnej budowy pies ten może być wykorzystywany do szukania i ratowania ludzi w trudnym terenie. Jego dobry zmysł węchu pozwala mu odnajdywać narkotyki, materiały wybuchowe, zagubione przedmioty dlatego wykorzystywany jest często przez służby mundurowe. Pies ten nie jest odporny na hałasy, powinien być do tego przygotowywany od wieku szczenięcego. Bez tych treningów staje się nerwowy i szczekliwy.

Charakter Golden Retrievera

Golden Retriever ma temperament podobny do Labradora. Jak każdy retriever jest skory do pracy z człowiekiem. Niezwykle delikatny wobec dzieci, toleruje inne zwierzęta w swoim otoczeniu. Jest psem inteligentnym, posłusznym, o niezwykłych predyspozycjach do pracy. Według klasyfikacji Stanleya Corena jest to czwarta najbardziej inteligentna rasa na świecie. To psy bardzo wrażliwe. Wymagają dużo uwagi ze strony właściciela. Bez długich spacerów staja się nerwowe i niespokojne. Goldeny uwielbiają wodę i są doskonałymi pływakami. Niezwykle zręcznie aportują z wody. Goldeny są bardzosocjalne dlatego nowe sytuacje nie napawają ich stresem i z łatwością aklimatyzują się w nowych warunkach.

Różnice i cechy wspólne między labradorem a Goldenem

Obie rasy mogą mieszkać w małym mieszkaniu pod warunkiem zapewnienia im przynajmniej trzech spacerów dziennie co daje w sumie ok 2 godz. zabaw i ruchu.

Oba psy wspaniale dogadują się z dziećmi, są nieocenionymi towarzyszami ich zabaw. Natomiast Golden z racji swojej delikatniejszej postury i ruchów jest właściwszy dla małych dzieci.

Chociaż obie rasy są bardzo inteligentne Golden wymaga większej uwagi przy szkoleniu i potrzebuje większej stymulacji rozwojowej umysłu.

Po osiągnięciu dojrzałości Labrador bywa bardziej hałaśliwy, ma większą tendencję do oszczekiwania niż Golden, który jest spokojniejszy. Przy szkoleniu należy zwrócić na to baczną uwagę.

Oba psy żyją ok 10 lat, nie mniej jednak to starszych labradorów bywa więcej niż Goldenów.

Psy te mają podobne choroby o podłożu genetycznym jednak to Golden Retriever z racji swojej postury mniej choruje na stawy niż labrador. Choroby oczu występują tak samo u obu ras. Objawiają się w każdym wieku dlatego ważne są wizyty kontrolne u lekarza weterynarii. Labrador przejawia też większą tendencje do otyłości. Labradory kochają jeść dlatego w tym przypadku stosowanie odpowiednio zbilansowanej diety jest konieczne.


Sprawdzona hodowla Golden Retriever http://queenrosa.pl zrzeszona w FCI i Związku Kynologicznym w Polsce.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

czwartek, 26 marca 2020

AvPD. Podtyp schizoidii czy głęboka fobia społeczna?


Autor: Natalia Julia Nowak


Chorobliwa nieśmiałość, zaniżona samoocena, depresyjny światopogląd i permanentny chaos wewnętrzny. Osobowość unikająca (lękliwa) to coś więcej niż tylko powściągliwość i introwersja.


Tajemnicza przypadłość

Unikające zaburzenie osobowości (Avoidant Personality Disorder – AvPD, F60.6 w międzynarodowej klasyfikacji chorób ICD-10)[1] to prawdziwa zagadka dla badaczy i klinicystów. Jak mówi Todd L. Grande, Ph.D (amerykański znawca tematyki psychiatrycznej, profesor nadzwyczajny Wilmington University w północno-wschodnim stanie Delaware, gospodarz edukacyjnego wideobloga YouTube.com/user/RioGrande51), interesująca nas jednostka nozologiczna „zadebiutowała” w 1980 r., kiedy to w Stanach Zjednoczonych ukazał się podręcznik diagnostyczno-statystyczny DSM-III. Z wiedzy dr. Grandego wynika, że kategoria AvPD została utworzona w opozycji do starego pojęcia osobowości schizoidalnej (Schizoid Personality Disorder, F60.1). Miała ona obejmować pacjentów, którzy na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie modelowych schizoidów, ale w głębi serca zmagają się z zupełnie innymi rozterkami. Do dziś nie wiadomo, co właściwie dolega ludziom spełniającym kryteria diagnostyczne Avoidant Personality Disorder. Część specjalistów uważa, że osobowość unikająca – chociaż uwzględniona w klastrze „C” DSM-5 (2013) – jest niepsychotycznym syndromem ze spektrum schizofrenii. Oznacza to, iż ma ona dużo wspólnego z zaburzeniami osobowości należącymi do klastra „A” (schizoidalnym – SPD, schizotypowym – STPD, paranoicznym – PPD)[2]. Inni eksperci twierdzą, że AvPD to rodzaj ciężkiej, utrwalonej fobii społecznej (Social Anxiety Disorder, F40.1). Jeszcze inni postrzegają osobowość unikającą jako byt w 100% samoistny. Jedno jest pewne: F60.6 bardzo utrudnia życie swoim licznym ofiarom.


Kryteria diagnostyczne ICD-10,
WHO.int/classifications/icd/en/GRNBOOK.pdf
[tłum. Natalia Julia Nowak]


1. „Persistent and pervasive feelings of tension and apprehension” („Uporczywe i całościowe uczucia napięcia i obawy”)
2. „Belief that oneself is socially inept, personally unappealing, or inferior to others” („Przeświadczenie, że jest się społecznie nieudolnym, personalnie niepociągającym lub pośledniejszym od innych”)
3. „Excessive preoccupation about being criticized or rejected in social situations” („Nadmierne zaabsorbowanie doświadczaniem krytyki lub odrzucenia w sytuacjach społecznych”)
4. „Unwillingness to get involved with people unless certain of being liked” („Niechęć do angażowania się w związki z ludźmi, dopóki nie uzyska się pewności, iż jest się lubianym”)
5. „Restrictions in lifestyle because of need of security” („Ograniczenia w stylu życia z powodu potrzeby bezpieczeństwa”)
6. „Avoidance of social or occupational activities that involve significant interpersonal contact, because of fear of criticism, disapproval or rejection” („Unikanie społecznych lub zawodowych aktywności, które uwzględniają znaczący kontakt interpersonalny, ze strachu przed krytyką, dezaprobatą bądź odrzuceniem”)



Pesymistyczny fatalizm

Dr Todd L. Grande (korzystający głównie z jankeskiego podręcznika DSM-5) opisuje sylwetkę awojdanta jako człowieka głęboko przekonanego o swojej odmienności od reszty społeczeństwa oraz o byciu skazanym na wieczne odtrącenie. Osobnik cierpiący na AvPD wmawia sobie takie przywary, jak niedostosowanie społeczne czy deficyt umiejętności interpersonalnych. Niska samoocena – połączona z paraliżującym strachem przed negatywną ewaluacją – skłania chorego do wystrzegania się wszelkich okoliczności, w których mogłoby go spotkać odepchnięcie przez jednostkę bądź zbiorowość. Typowy awojdant woli sam podciąć sobie skrzydła (np. wykluczyć się z jakiejś istotnej dziedziny życia) niż czekać, aż zrobią to za niego rozczarowani bliźni. Gdy przeczuwa, że może się skompromitować w zawodzie wymagającym intensywnych interakcji międzyludzkich, decyduje, iż w ogóle nie będzie szukał pracy na takim stanowisku. Gdy podejrzewa, że nie jest przez kogoś bezwarunkowo lubiany, nie angażuje się emocjonalnie w daną znajomość. Sfera romantyczna to dla awojdanta „czarna magia” – zazwyczaj brakuje mu odwagi, żeby zrobić choćby mały krok w kierunku upatrzonego „obiektu westchnień”. Niewiara we własne siły oraz ubóstwo nadziei na lepsze jutro często biorą górę nad nieszczęśliwą miłością (i nie tylko!). Pacjent z AvPD raczej stroni od towarzystwa. Ma ogromną trudność w nawiązywaniu nowych kontaktów, a poza tym sądzi, iż nie pasuje do żadnej grupy koleżeńskiej. Obsesyjnie analizuje, jak jest postrzegany przez świat zewnętrzny. Wszędzie doszukuje się oznak spodziewanej krytyki.


Schizoidzi i paranoicy?

Chociaż dr T.L. Grande potwierdza, że osobowość unikająca w dużej mierze przypomina osobowość schizoidalną, wysuwa tezę, iż podobieństwa te ograniczają się niemal wyłącznie do symptomów behawioralnych. Zarówno schizoidzi, jak i awojdanci są powściągliwymi odludkami, lecz za ich niestandardowym zachowaniem kryją się całkiem inne motywy. Schizoid to urodzony samotnik, aspołeczny i apatyczny z natury. Izoluje się od społeczeństwa, bo nigdy nie lubił działań integracyjnych i nie czuł tak jak większość gatunku Homo sapiens. Nie ma on absolutnie żadnego problemu ze swoją alienacją. Egzystuje zgodnie z własną wolą i nie przejmuje się opinią postronnych obserwatorów. Natomiast awojdant może tylko pomarzyć o takiej harmonii ducha. Daleko mu do spokojnego flegmatyka – jest raczej rozdartym wewnętrznie melancholikiem, ponadprzeciętnie neurotycznym i przewrażliwionym na własnym punkcie. O ile pacjent z SPD (F60.1) biernie usuwa się w cień, o tyle jego odpowiednik z AvPD (F60.6) aktywnie omija niezręczne sytuacje. Dr Grande informuje, że osobowość unikająca bywa też mylona z osobowością paranoiczną, ale to kolejne zbędne nieporozumienie. Różnica między awojdantami a paranoikami polega na tym, że ci pierwsi borykają się z lękiem i wstydem, a ci drudzy – ze złością i wrogością. Człowiek z PPD (F60.0) jest nader podejrzliwy względem swojego otoczenia. Uchodzi za srogiego, pamiętliwego odwetowca. Ma o sobie wysokie mniemanie, czuje się stale atakowany, postępuje w sposób defensywny lub pasywno-agresywny. Nałogowo projektuje na innych własną nienawiść[3].


Śnięte ryby

Zdaniem dr. Todda L. Grandego, korzenie osobowości unikającej sięgają dokładnie tych samych dylematów, jakie leżą u podstaw osobowości zależnej (Dependent Personality Disorder, F60.7). Może się wydawać, że zachowanie ludzi dotkniętych AvPD radykalnie odbiega od zachowania osób cierpiących na DPD. Tymczasem prawda jest taka, że oba te syndromy z klastra „C” DSM-5 mają wspólny mianownik. Pacjenci z F60.6 i F60.7 są nadwrażliwi na krytykę i odrzucenie. Czują się słabi, ułomni, mniej ekspansywni od większości dojrzałych obywateli. W związku ze swoimi kompleksami realizują jednak nieco inne strategie. Awojdanci skazują się na bezterminową izolację, gdyż przewidują, że i tak będą kiedyś zdani wyłącznie na siebie. Żywot autsajdera jawi im się jako ponure fatum, przed którym nie ma drogi ucieczki. Przypominają śnięte ryby płynące bezwiednie z prądem rzeki. Jeśli chodzi o osoby zależne, to boją się one samotności jak diabeł święconej wody. Myśl o samodzielnej egzystencji napawa je bladym przerażeniem, albowiem uznają się za niezdolne do przetrwania na własną rękę. Jednostki z DPD „włażą w d…” wszystkim dookoła: są miłe, zgodne, potulne, uległe. Potrzebują wszak zaplecza społecznego, aby mogło za nie decydować i odpowiadać[4]. Niestety, serwilizm chorych na F60.7 wynika z chronicznego lęku tudzież braku zaufania do drapieżnego świata dorosłych. Co się tyczy ludzi unikających, nie zawsze wegetują oni w totalnej alienacji. Często mają pojedynczych krewnych bądź przyjaciół, na których polegają niczym osoby zależne na swoich dominujących „opiekunach”.


Sztama z borderline

Dr Todd Grande dostrzega również dziwne podobieństwo między Avoidant Personality Disorder a Borderline Personality Disorder (czyli osobowością „z pogranicza”. W krajach, gdzie psychiatrzy zamiast DSM-5 używają ICD-10, aprobowanym ekwiwalentem BPD jest EUPD, F60.3 – „osobowość chwiejna emocjonalnie”. Kategoria EUPD oficjalnie dzieli się na dwa podtypy: „impulsywny” – F60.30 oraz „pograniczny” – F60.31)[5]. Porównanie AvPD do BPD może wyglądać absurdalnie. Przecież awojdanci to bojaźliwi pustelnicy, którzy nie znoszą podejmować jakiegokolwiek ryzyka! Borderowcy słyną zaś z gwałtownych reakcji, niekontrolowanych poczynań i autodestrukcyjnych tendencji… Dr Grande podkreśla jednak, że obie grupy chorych widzą siebie w negatywnym świetle, mają olbrzymie problemy w relacjach międzyludzkich, a ponadto są ciągle przepełnione ujemnymi emocjami. Fakt, iż osoby unikające tłumią w sobie kłopotliwe odczucia, wcale nie czyni ich stabilnymi afektywnie. Może i zachowują pozory zrównoważonych myślicieli, lecz pod maską spokoju ukrywają same zmartwienia. Awojdanci – zupełnie jak borderowcy – doświadczają obezwładniającego strachu przed porzuceniem. Sprawia on, że poniekąd sami nie wiedzą, czego chcą: zacieśnienia więzi z drugim człowiekiem, czy prewencyjnego odsunięcia się odeń? Badania naukowe, do których dotarł dr Grande, sugerują, iż pacjenci z AvPD i BPD czują się niekomfortowo w obliczu „bliskości społecznej” („social proximity”). U tych pierwszych potęguje ona lęk, a u tych drugich – gniew. Z takimi doznaniami trudno funkcjonować w normalnej wspólnocie!


Unikanie w praktyce

Kerris Dillon, Ph.D (psycholog i parapsycholog ze stanu Iowa w centralnej części USA, a zarazem certyfikowana agentka nieruchomości, domowa edukatorka swoich nieletnich dzieci oraz właścicielka amatorskiego kanału YouTube.com/channel/UCDKCsUdOTo7FUdCNDDbGQ_A) twierdzi, że pracownicy z F60.6 zazwyczaj nie robią oszałamiającej kariery zawodowej. Tak bardzo wątpią w swoje możliwości, że nie szukają dla siebie miejsca wśród elit albo rezygnują/dezerterują z umówionych rozmów kwalifikacyjnych. Gdy – ku własnemu zaskoczeniu – otrzymują propozycję awansu, niejednokrotnie udzielają szefostwu odpowiedzi odmownej. Sądzą bowiem, iż nie poradziliby sobie w nowej roli lub nie spełniliby oczekiwań swoich wymagających przełożonych. Podobnie zachowują się zresztą w życiu prywatnym. Awojdanci często nie akceptują zaproszeń na przyjęcia bądź „nie docierają” na zaplanowane spotkania towarzyskie. Nie mają zaufania do samych siebie, toteż stronią od wszelkich sytuacji, w których mogliby popełnić jakąś „gafę” lub przypadkowo podpaść znajomym (i nieznajomym) osobom. Jednostki dotknięte AvPD utrzymują ograniczony kontakt z własną rodziną. W ten sposób uciekają od niewygodnych pytań, oceniających spojrzeń tudzież potencjalnych reprymend. Dr Kerris Dillon zaznacza, że ludzie unikający z reguły nie przyznają się innym do swojego nonsensownego lęku. Brak szczerej komunikacji z bliźnimi powoduje natomiast, iż postępowanie chorych bywa różnie – czasem błędnie – interpretowane przez otoczenie społeczne. Na przykład jako utajony narcyzm: pycha, snobizm, dufność, wzgarda.


Mroczne uniwersum

Athina Ehlen, BA [Hons] (szkocko-grecka absolwentka studiów artystycznych, coach kognitywno-behawioralna akredytowana przez Brytyjskie Towarzystwo Psychologiczne, inicjatorka pomocowego projektu „Courage Coaching” – YouTube.com/channel/UCZeoDmVdW7gTuBDqOcd7qkg) przedstawia nam odrobinę nowych ciekawostek o osobach z Avoidant Personality Disorder. Zacznijmy od tego, że pacjenci cierpiący na to zaburzenie psychiczne egzystują w świecie „dołujących” zniekształceń poznawczych. Obserwują rzeczywistość przez metaforyczne „czarne okulary” – wyznają depresyjny światopogląd i dekodują zewnętrzne sygnały zgodnie z subiektywnymi przekonaniami. Innymi słowy, interpretują wszystko na swoją i cudzą niekorzyść. Awojdanci czują się stale mieszani z błotem, ponieważ dopuszczają do siebie tylko krytyczne uwagi, a pozytywnych znaków nie wychwytują. Jak podaje lic. Athina Ehlen, wielu ludzi z F60.6 nadużywa wyrazów „zawsze” i „nigdy”. Maniera ta zdradza ich wyjątkowe zamiłowanie do uogólnień oraz deterministyczne rozumienie mechaniki wszechświata. Jednostki unikające noszą w sobie cząstkę schizoidalnej mizantropii. Niekiedy mogą więc stosować „domniemanie winy” i tendencyjnie oskarżać bliźnich o wywoływanie różnorakich problemów. Chorzy na AvPD nie okazują wściekłości ani nienawiści w sposób otwarty. Jeżeli chcą komuś zaszkodzić, czynią to poprzez opieszałość albo inne zagrania pasywno-agresywne. I jeszcze jeden smaczek: awojdanci nierzadko wiodą bujne życie w swojej sekretnej krainie wyobraźni. Jest to kolejna cecha zbliżająca ich do tradycyjnych schizoidów.


Płochliwe sarenki

Christine Hammond, LMHC (licencjonowana doradczyni zdrowia psychicznego, której prelekcje ukazują się na oficjalnym profilu jednej z florydzkich placówek terapeutycznych – YouTube.com/user/LifeWorksGroup) podkreśla, że Avoidant Personality Disorder to nie tylko chorobliwa nieśmiałość i patologiczny samokrytycyzm, ale też skrajna introwersja i pragnienie zachowania psychofizycznej przestrzeni osobistej (utożsamianej z komfortem, bezpieczeństwem). Jednostki dotknięte F60.6 nie lubią hucznych zabaw ani przebywania z hałaśliwymi, energicznymi sangwinikami/cholerykami. Nie czerpią one zbytniej przyjemności z takich bodźców – można wręcz powiedzieć, iż tego typu doświadczenia są dla nich nudne. Druzgocząca większość awojdantów nigdy nie zmieni się w lekkoduchów, flirciarzy czy poszukiwaczy przygód. Taki „lifestyle” po prostu nie leży w ich naturze i żadne akty „uszczęśliwiania na siłę” nie przyniosą tutaj efektu. Mogą jedynie pogorszyć sprawę, a nawet bezpowrotnie spłoszyć te nieufne i lękliwe istoty… Każdy, kto chce zdobyć sympatię osoby cierpiącej na AvPD, musi respektować jej specjalne wymagania, w tym potrzebę fizycznego dystansu w kontaktach nieformalnych. Awojdant zdecydowanie NIE jest kimś, kogo można swobodnie zasypywać „całuskami” i „uściskami”. Gdyby doszło do takiego incydentu, człowiek z F60.6 na pewno miałby poczucie naruszenia jego cielesnych tudzież psychologicznych granic. Ekstrawertyczna wylewność byłaby dla niego boleśnie przytłaczająca. Nie próbujmy się narzucać jednostkom unikającym, bo to proceder zbędny i przeciwskuteczny!


Social Anxiety Disorder

Pochylmy się teraz nad nieco inną kwestią… Czym jest fobia społeczna (socjofobia, SAD, F40.1) i jak możemy ją odróżnić od AvPD? Na te pytania odpowie nam prawdziwa lekarka psychiatra – Tracey Marks, MD (afroamerykańska specjalistka prowadząca swój gabinet w południowo-wschodnim stanie Georgia, założycielka popularnonaukowego/poradnikowego kanału o zagadnieniach psychiatrycznych – YouTube.com/user/MarksPsych). Z tego, co mówi dr Marks, wynika, że fobia społeczna ma się tak do osobowości unikającej, jak nerwica natręctw (OCD) do osobowości anankastycznej (OCPD). O ile perturbacje osobowościowe są trwałymi „skrzywieniami” ludzkiego charakteru (niemal „przezroczystymi” dla samego zainteresowanego!), o tyle zaburzenia lękowe/nerwicowe dają się poznać jako obce, dokuczliwe i nieakceptowane przez pacjenta dolegliwości. Osobnik dotknięty socjofobią nie ma problemu z własną mentalnością ani wyuczonymi nawykami. Skarży się on na intensywny, niepożądany, kłopotliwy strach dopadający go w rozmaitych sytuacjach społecznych. Może to być np. ekstremalna trema sceniczna objawiająca się mdłościami i wymiotami tuż przed planowanym występem. Człowiek cierpiący na F40.1 postrzega swoje lęki jako irracjonalne lub wyolbrzymione, a jednak nie potrafi ich skutecznie kontrolować. Fobia społeczna, podobnie jak pozostałe odmiany nerwicy, jest schorzeniem powierzchownym. W walce z tą przypadłością dobrze sprawdzają się antydepresanty – leki przeciwdepresyjne (sertralina, paroksetyna, wenlafaksyna, escitalopram). Niekiedy pomocne bywają także sesje psychoterapeutyczne.


Moja historia

Po raz pierwszy trafiłam do psychiatry w połowie drugiej klasy liceum ogólnokształcącego (2009 r.), kiedy to rówieśnicy-prześladowcy doprowadzili mnie do takiego stanu, że byłam gotowa rzucić szkołę i/lub popełnić samobójstwo. Otrzymałam wtedy nauczanie indywidualne – prawo do nauki w osobnej sali lekcyjnej – oraz diagnozę osobowości anankastycznej, nerwicy natręctw, fobii społecznej, bezsenności i obniżenia nastroju (potem doszło jeszcze podejrzenie STPD). Jako beneficjentka nauczania indywidualnego nadal padałam ofiarą drobnych uszczypliwości w szkolnym korytarzu, ale to już – na szczęście – nie było to samo, co wcześniej[6]. Po maturze świadomie wybrałam studia zaoczne, gdyż panicznie bałam się mieszkania z obcymi ludźmi (w akademiku lub na stancji) oraz docinków z ust balującej studenterii. Do poradni zdrowia psychicznego wróciłam jesienią 2018 r. Młody lekarz rozpoznał u mnie przewlekłą agorafobię z elementami fobii społecznej i nerwicy natręctw, a także długoletnie zaburzenia rytmu dobowego. Po przeszło półrocznej kuracji doktor stwierdził, iż mój zakotwiczony lęk ma podłoże osobowościowe, i skierował mnie na badania psychologiczne. Te zaś wykazały, że mam osobowość anankastyczno-unikającą (z pewnymi cechami schizoidalnymi, zależnymi, narcystycznymi i depresyjnymi). Codziennie łykam antydepresanty i neuroleptyki, stosuję też prometazynę jako nieuzależniający środek sedatywny. Raz w tygodniu korzystam z usług psychoterapeuty (zaoferowano mi 25 spotkań w ramach NFZ). Zaczęłam się nawet starać o orzeczenie o stopniu niepełnosprawności.


Zakończenie

Niniejszy artykuł NIE jest pierwszym, w którym zwróciłam uwagę na zagadnienie Avoidant Personality Disorder. Lapidarne wzmianki o AvPD można bowiem znaleźć w moich dwóch wcześniejszych tekstach: „Schizoidia i schizoidzi. Czym jest osobowość schizoidalna?” (listopad 2019) oraz „Anankastia i anankaści. Czym jest osobowość anankastyczna?” (grudzień-styczeń 2019/2020). Czytelników, którzy jeszcze nie znają tych opracowań, gorąco zapraszam do nadrobienia zaległości. Oba artykuły zamieściłam na moich publicystycznych blogach w darmowych serwisach Blogspot/Blogger, WordPress, LiveJournal, Tumblr i Altervista.


Natalia Julia Nowak,
luty-marzec 2020 r.



PRZYPISY

[1] Inna, równoważna nazwa fenomenu: „osobowość lękliwa” – „anxious personality” (łac. „personalitas anxifera”). Nie wiem, jak się mówi na człowieka dotkniętego F60.6, dlatego będę używać własnego neologizmu „awojdant” (prymitywnego spolszczenia angielskiego imiesłowu „avoidant” – „unikający”).

[2] Trzeba odnotować, że w Europie (m.in. w Polsce) STPD nie jest zaliczane do zaburzeń osobowości, tylko do zdecydowanie groźniejszych schorzeń psychicznych. Świadczy o tym fakt, iż autorzy medycznej biblii ICD-10 umieścili schizotypię w podrozdziale zatytułowanym „Schizophrenia, schizotypal and delusional disorders (F20-F29)” – „Schizofrenia oraz zaburzenia schizotypowe i urojeniowe (F20-F29)”. Tymczasem SPD, PPD i AvPD znalazły się w podrozdziale „Disorders of adult personality and behaviour (F60-F69)” – „Zaburzenia osobowości i zachowania dorosłych (F60-F69)”. Pełna treść ICD-10 jest ogólnodostępna online w angielskiej wersji językowej (ICD.WHO.int/browse10/2019/en)*. Według dr. Todda L. Grandego, osoby cierpiące na STPD (F21) są w grupie ryzyka zachorowania na schizofrenię. Statystyki pokazują bowiem, że u 30% pacjentów schizotypowych prędzej czy później rozwija się psychoza schizofreniczna (F20) lub inny zespół urojeniowy/halucynacyjny. Mamy tutaj odpowiedź na pytanie, dlaczego cały świat – oprócz Ameryki Północnej – traktuje schizotypię aż tak poważnie. No dobrze, ale… Czym charakteryzuje się owo enigmatyczne Schizotypal Personality Disorder?! Otóż STPD to takie AvPD, lecz z wyraźnymi elementami paranoicznymi i z dodatkowymi atrakcjami w formie symptomów przypominających wytwórcze objawy schizofrenii.

* Piąty rozdział ICD-10 („Chapter V”) obejmuje wszelkiej maści choroby umysłowe. Pozwolę sobie – w wielkim uproszczeniu – podsumować zawartość poszczególnych jego podrozdziałów. F00-F09: demencja starcza, delirium organiczne, otępienie z przyczyn neurologicznych, anomalie psychiczne po uszkodzeniu mózgu. F10-F19: alkoholizm, nikotynizm, narkomania, odmienny stan świadomości pod wpływem substancji psychoaktywnej. F20-F29: schizofrenia, schizotypia, syndrom schizoafektywny, uporczywe urojenia, krótkie epizody psychotyczne. F30-F39: mania, hipomania, depresja, dystymia, cyklotymia, cyklofrenia. F40-F48: nerwica, fobia, hipochondria, stres pourazowy, dysocjacja, somatyzacja. F50-F59: anoreksja, bulimia, patologie snu, psychogenne dysfunkcje seksualne, nadużywanie środków nieuzależniających, choroba duszy w związku z chorobą ciała. F60-F69: perturbacje osobowościowe, utrata kontroli nad impulsami, zespół Münchhausena, parafilie, dysforia płciowa, dezorientacja seksualna. F70-F79: upośledzenie umysłowe. F80-F89: spektrum autyzmu, zakłócenia rozwoju psychologicznego, specyficzne trudności w nauce. F90-F98: dziecięce i młodzieżowe zaburzenia emocjonalne, behawioralne tudzież hiperkinetyczne. F99-F99: niezidentyfikowany przypadek psychiatryczny.

[3] Reprezentatywną postacią fikcyjną z Paranoid Personality Disorder (PPD, F60.0) jest Alastor „Szalonooki” Moody, bohater drugoplanowy w powieściach „Harry Potter i Czara Ognia” (2000) oraz „Harry Potter i Zakon Feniksa” (2003) autorstwa Joanne Kathleen Rowling. Czarodziej ten był wykwalifikowanym aurorem, funkcjonariuszem „kontrwywiadu” (?) na usługach brytyjskiego Ministerstwa Magii.

[4] W jankeskim podręczniku ICD-10-CM, będącym federalną adaptacją ICD-10, składnikiem osobowości zależnej jest abulomania/aboulomania (ICD.codes/icd10cm/F607). Anglojęzyczna Wikipedia definiuje zaś abulomanię/aboulomanię jako „patologiczne niezdecydowanie” – „pathological indecisiveness” (En.wikipedia.org/wiki/Aboulomania).

[5] W księdze ICD-10-CM (ICD-10 Clinical Modification) nie występuje rozróżnienie na „typ impulsywny” i „typ pograniczny”. Nie wyszperamy tam kodów „F60.30” i „F60.31”. Syndrom oznaczony kodem F60.3 (ICD.codes/icd10cm/F603) nosi miano… Borderline Personality Disorder. Wedle załączonej notatki, termin BPD obejmuje cały konstrukt „osobowości chwiejnej emocjonalnie” – EUPD. Kod F60.3 został także przypisany następującym pojęciom: „quarrelsomeness” – „kłótliwość”, „emotionality, pathological” – „emocjonalność, patologiczna” i „excitability, abnormal, under minor stress (personality disorder)” – „pobudliwość, anormalna, pod wpływem niewielkiego stresu (zaburzenie osobowości)”.

[6] Dlaczego doświadczałam bullyingu, czyli gnębienia ze strony młodocianych troglodytów (głównie w liceum, ale również w gimnazjum i starszych klasach podstawówki)? Bo spełniałam oczekiwania dorosłych autorytetów, a protestowałam przeciwko rozwydrzonym niedorostkom. Nie chciałam wagarować, zbierać jedynek, chodzić na dyskoteki, uczestniczyć w pijackich imprezach, palić papierosów, oglądać pornografii, uprawiać seksu przedmałżeńskiego ani symulować (na przerwach w szkole!) czynów nierządnych z młodzieżą płci obojga. Byłam tzw. dzieckiem idealnym, co w wielu „zbuntowanych nastolatkach” wzbudzało oczywistą agresję. Ale nie dałam się przekabacić – nie uległam presji rówieśniczej. Nadal jestem tą samą grzeczną dziewczynką.


ANEKS

Schorzeniem nerwicowym, które łatwo pomylić zarówno z osobowością unikającą, jak i z fobią społeczną, jest agorafobia (F40.0 w międzynarodowej klasyfikacji chorób ICD-10). Poniżej przedstawiam dwa cytaty wyjaśniające specyfikę tego psychiatrycznego fenomenu.

„Osoba cierpiąca na agorafobię odczuwa niepohamowany lęk przed przebywaniem w nieznanym dobrze otoczeniu lub wszędzie tam, gdzie nie ma poczucia kontroli nad sytuacją. Może to być otwarta przestrzeń, zatłoczony pokój, podróż autobusem, stanie w kolejce w supermarkecie, przebywanie na moście. Często towarzyszy temu obawa przed publicznym upokorzeniem, głównie z powodu wystąpienia ewentualnego napadu paniki. Dlatego osoby z agorafobią starają się unikać miejsc publicznych, co w dłuższej perspektywie może prowadzić do wystąpienia tzw. fobii społecznej. Agorafobia może być również skutkiem innego zaburzenia, np. stresu pourazowego lub każdego innego, które jest przyczyną irracjonalnego strachu przed wyjściem z domu, do innych ludzi” (Matylda Mazur, „Agorafobia – przyczyny, objawy, leczenie”, Medonet.pl)

„Charakterystyczną cechą agorafobii jest unikanie owych miejsc przez osobę chorą, obawia się ona bowiem, że w takiej dramatycznej sytuacji uzyskanie pomocy albo natychmiastowe opuszczenie niebezpiecznego terytorium będzie trudne lub niemożliwe. (…) Unikanie wszystkich sytuacji i miejsc, których chory się obawia – może być silne. Osoby z agorafobią mogą być niezdolne do opuszczenia domu, jeśli nie towarzyszy im bliska osoba. Jest to wtedy sytuacja rzeczywistego społecznego inwalidztwa, przynajmniej okresowego, które w wypadku agorafobii zdarza się częściej niż w przypadku innych zaburzeń lękowych. Inni chorzy potrafią tak skutecznie unikać ‘niebezpiecznych’ miejsc, że mogą dość dobrze funkcjonować i nie przejawiać ostrych objawów lękowych czy panicznych. (…) Jeżeli nie podejmie się leczenia, lęk agorafobiczny może trwać wiele lat, zmieniać swoją intensywność, ale niejednokrotnie nasila się z czasem” (lek. med. spec. psych. Stanisław Porczyk, „Agorafobia, lęk przed otwartą przestrzenią”, Online.synapsis.pl)


Natalia Julia Nowak (njnowak.tnb.pl, njnowak.blogspot.com, njnowak.wordpress.com, njnowak.tumblr.com, njnowak.livejournal.com, njnowak.altervista.org)

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Łatwiej zapobiegać niż leczyć


Autor: Iwona Pliszka


Bogata w komórki macierzyste krew pępowinowa uchodzi za cenny lek, warty pobrania i zdeponowania na przyszłość. Okazuje się jednak, że pozostawienie jej w krwiobiegu noworodka przyczynia się do lepszego rozwoju jego mózgu (o czym pisałam w poprzednim artykule) i serca (czym zajmiemy się teraz).


Aby to wytłumaczyć, trzeba najpierw objaśnić funkcjonowanie krwiobiegu płodowego i zmiany, jakie się dokonują w nim bezpośrednio po urodzeniu. Zobrazowane to jest na rysunku powyżej. Przed porodem krew dziecka nie płynie do płuc po tlen i składniki odżywcze, ale kieruje się w tym celu do łożyska. Do płuc płynie zaledwie niewielka ilość krwi, aby odżywić je w ich rozwoju. Dlatego nie ma separacji pomiędzy krążeniem płucnym a krążeniem obwodowym – i krew miesza się w sercu dziecka poprzez otwór owalny łączący oba jego przedsionki.

Po porodzie ciało dziecka ściśnięte wcześniej w drogach rodnych matki, rozpręża się w szybkim tempie i krew nagle w dużej ilości napływa do krążenia płucnego. To powoduje znaczną różnicę ciśnienia krwi pomiędzy przedsionkami serca. Ciśnienie to zamyka zastawkę w otworze owalnym, separując krążenie płucne od krążenia obwodowego. W ciągu następnych godzin komórki macierzyste z krwi i z serca powodują ostateczne zarośnięcie tego zamknięcia.

Najistotniejsze znaczenie dla przebiegu tego ważnego procesu ma różnica ciśnień pomiędzy przedsionkami bezpośrednio po urodzeniu dziecka. Jeżeli standardowo zaciśnie się pępowinę natychmiast po porodzie (jak pokazuje rysunek), krew pępowinowa przestanie napływać do krążenia noworodka i ta różnica będzie pomniejszona. Przy opóźnieniu odpępnienia o kilka minut krew z łożyska nadal napływa do krwiobiegu dziecka. Ma to potrójne znaczenie.

Po pierwsze w krążeniu noworodka znajduje się wtedy 20 do 30 procent więcej krwi, niż by było przy natychmiastowym zaciśnięciu pępowiny. To znaczy, że różnica ciśnień pomiędzy przedsionkami serca jest większa, co ułatwia zamknięcie otworu owalnego. Po drugie cały ten ważny proces przebiega w bardziej komfortowych dla organizmu warunkach podwójnego natlenienia krwi – nadal poprzez łożysko i w nowy sposób, poprzez aktywne oddychanie dziecka. Eliminuje to w tym newralgicznym momencie groźbę niedotlenienia, która zmusza dziecko do gwałtownego nabierania powietrza i powoduje niekorzystny dla przebiegu procesu stres. I po trzecie wreszcie cenne komórki macierzyste z krwi pępowinowej dostają się nadal do krwiobiegu dziecka.

Opóźnienie odpępnienia noworodka aż do ustania tętnienia i samoczynnego zaciśnięcia się pępowiny może więc aż na trzy sposoby zapobiec drobnej, ale dokuczliwej dolegliwości, jaką jest niecałkowite zamknięcie otworu owalnego. Warto więc je stosować, bo jest metodą wymagającą tylko dobrej woli personelu asystującego przy porodzie – więc całkowicie pozbawioną kosztów.

No dobrze, ale co wtedy z możliwością pobrania krwi pępowinowej, co wiąże się z potrzebą przyspieszonego przecięcia pępowiny? Otóż nie. Istnieje bowiem też możliwość odciągnięcia tej krwi z łożyska, po jej naturalnym i samoistnym zamknięciu.

Firmy deponujące krew pępowinową z pewnością włączą tę metodę do swojej oferty, jeśli wytworzy się popyt na taką usługę. A dla wytworzenia tego popytu społeczna świadomość korzyści wynikających z opóźnienia odpępnienia dziecka będzie na pewno kluczowa. To dlatego napisałam ten artykuł.

  


Zapraszam na mój blog:

https://ipliszka.com/

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

wtorek, 24 marca 2020

To nie jest przypadek


Autor: Janusz Koch


Albert Einstein powiedział kiedyś: „Zbieg okoliczności to boski sposób na pozostanie anonimowym”. Od czasu do czasu przydarza się coś na co jakby czekaliśmy. Dostajemy wskazówkę, spotykamy odpowiednią osobę, otrzymujemy odpowiedź na nurtujące i często męczące nas pytania.


Znajdujemy je w książkach na które trafiamy, słyszymy je w słowach lecącej w radiu piosenki.  Takich okoliczności jest więcej i możemy być pewni, że nie jest to przypadek.

Świat jest dziełem spójnym i przemyślanym, tak samo człowiek. Wszystko pełni określoną rolę. Służy nam lub szkodzi, co często jest zależne od naszej interpretacji, punktu widzenia.
Jesteśmy bardzo różnorodni. Każdy człowiek posiada indywidualną perspektywę, sposób postrzegania siebie, innych i świata. Ta różnorodność jest fascynująca i sprawia, że poznawanie ludzi, konwersacja z nimi jest tak fascynująca.

Will Smith w jednym z wywiadów powiedział:
„Po prostu zdecyduj, co się stanie, kim będziesz i jak to zrobisz. Po prostu decyduj! I od tej chwili wszechświat zejdzie ci z drogi”.
Brzmi to dosyć banalnie, oczywiście, nie jest takie. Aby skorzystać z okazji, musimy przede wszystkim ją dostrzec. Dostrzeżenie jej może być zakłócone przez nasz system postrzegania świata, przez wartości, którymi w życiu się kierujemy. Często takie szanse wymagają od nas robienia czegoś czego wcześniej nie robiliśmy. Wiąże się to z okazaniem odwagi, wyjścia ze swojej strefy komfortu, zrobienia czegoś w zupełnie inny sposób niż robiliśmy do tej pory, do czego byliśmy przyzwyczajeni. Z tego powodu, szanse dostrzega wiele osób, ale niewiele z nich korzysta. Jesteśmy uparci i nieprzejednani. Gdy czujemy się bezpieczni w jednym miejscu (nawet jeśli jest to fałszywe bezpieczeństwo) niechętnie odsłaniamy się i narażamy dla wprowadzania zmian. Nie bierzemy pod uwagę, że życie to nieustające zmiany i rozwój, a kto stoi w miejscu – cofa się.

Często zatrzymujemy się i nie wiemy co dalej zrobić lub udajemy, że nie wiemy, ponieważ intuicja podpowiada nam dalszy krok, ale może wymagać on odwagi, zmiany nawyków, zrewidowania i zmiany aktualnych poglądów i sposobów działania. Jak śpiewał zespół Feel: „na rozstaju dróg, stoi dobry Bóg, on wskaże Ci drogę”.
Nie mogę za Ciebie podjąć odpowiednich kroków, działać w Twoim imieniu, ale mogę Ci wskazać przykłady takich sytuacji i dać pożyteczne wytyczne, co należy w takiej sytuacji robić.

W literaturze możemy znaleźć wiele przykładów, gdzie autorzy opisują ten niejako magiczny sposób działania. Piszę magiczny, ponieważ to jest naprawdę niezwykłe. Wygląda na to, że świat jakby dostosowywał się do nas. Bóg stworzył ten świat dla nas, dla człowieka i wspiera nas nieustannie. Zbiegi okoliczności to coś więcej niż zbiegi okoliczności.

Wszystko co nam się przydarza służy wyższemu celowi i ma nas do niego przygotować. Stety i niestety, mamy wolną wolę i to my decydujemy czy pójdziemy tą drogą. W każdej chwili, dopóki żyjemy, mamy możliwość zmiany kierunku w którym idziemy. Serce, intuicja czuje czy droga, którą wybraliśmy jest właściwa.

Neale Donald Walsh, autor bestsellerowych tomów „Rozmowy z Bogiem” doświadczył tego i opisuje to w książce „Przyjaźń z Bogiem”. Pisze on:
„Pragnę pokazać wam, w jaki sposób Bóg z pomocą ludzi, miejsc, zdarzeń wspiera nas w naszej drodze przez życie. Czy też raczej, w jaki sposób umożliwia to nam, wyposażając w twórczą moc kształtowania rzeczywistości naszego życia (…) w świecie Boga nie ma pomyłek. Teraz widzę, że wszystko, co się stało, służyło mojej edukacji, stanowiło przygotowanie do ważniejszego dzieła, jakie mnie czekało”.
Walsh opisuje w tej książce swoją historię. Jako młody dziennikarz szukał zatrudnienia w rozgłośniach radiowych, jednocześnie ciekawił go i martwił ówczesny problem rasizmu w tamtych czasach (lata 60 XX wieku) w USA. Pewnego dnia do Walsha zadzwonił przedstawiciel rozgłośni radiowej, w której pracowali sami murzyni, proponując mu pracę. Walsh mógł więc upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Pracować zgodnie z pasją i wykształceniem i na co dzień, na żywo obserwować jak traktowani są murzyni.
We wszystkich swoich książkach, Walsh jakby rozmawia z Bogiem. Oto jak nasz Stwórca (wg. Walsha) podsumował tą sytuację:
„Zdecydowałeś, że pragniesz lepiej zrozumieć istotę uprzedzeń rasowych. Podjąłeś taką decyzje na poziomie duszy. Chodziło o naukę, o przypomnienie, o uzyskanie świadomości.”
Warto jednak w tym miejscu zacytować ich rozmowę:
„- Kto w istocie kieruje twoim życiem i sprowadza na ciebie zdarzenia i okoliczności?
– Ja sam.
– A w jaki sposób to robisz?
– Każdą swoją myślą, słowem, czynem.
(…)
Ja tylko sprytnie ułatwiłem ci to, co sam postanowiłeś przywołać. Na tym polega przyjaźń z Bogiem. Najpierw ty decydujesz, co wybierasz, następnie Ja ci to umożliwiam.”
Tak podsumowuje sytuację Walsh:
„Ty po prostu dajesz  mi  narzędzia  –  zsyłasz  idealne  osoby,  miejsca,  zdarzenia  –  abym  się  przygotował  na doświadczenie z własnego wyboru.”
Od nas zależy najwięcej. Jesteśmy wspierani, ale nie prowadzeni za rączkę. Walsh pisze jeszcze:
„Po pierwsze, widzę, że sam wywołałem to, co się stało, a po drugie, widzę, że służyło to mojemu najwyższemu dobru.”
Nie zawsze od razu zauważymy, że to co się dzieje ma nam służyć, ale tak jest.
„Wszystko, co się wydarza jest dla naszego dobra, jeśli tylko pozwolimy sobie to uznać.” – Simran Singh

Sam doświadczyłem tego sposobu działania, wspierania nas przez Boga. Od jakiegoś czasu postanowiłem zwiększyć swoją pewność siebie poprzez zagadywanie kobiet w moim mieście. Teraz niemal zawsze gdy wychodzę natrafię na okazję aby porozmawiać z jakąś atrakcyjną przedstawicielką płci pięknej. Myślałem, że intencje mają spore znaczenie. Ja bym chciał kogoś poznać, założyć związek aby pozbyć się samotności, więc Bóg daje mi takie możliwości. Nie daje jednak ryby, tylko wędkę. Siłą rzeczy, sprawia to, że pokonuję strach oraz zwątpienie w siebie i innych. Jest trudniej, wymaga to odwagi, ale nauczy mnie to więcej i bardziej wzmocni. Odwaga jest jak mięsień – silniejszy kiedy jest używany.
Bóg zadziałał jeszcze nie raz w życiu Walsha. Jakiś czas po zatrudnieniu w radiu, Walsh dostał tam posadę akwizytora, którego praca była wynagradzania na podstawie zaliczek. Walsh uważał tą pracę za ciężką i niewdzięczną. Czuł, że się w niej marnuje, jednak nie miał odwagi jej rzucić. Bóg postanowił więc zainterweniować ponownie. Tym razem Walsh zachorował, wypadł mu dysk. Pracodawca, na czas przerwy w pracy, która miała trwać minimum miesiąc, nie mógł mu wypłacać zaliczek, Walsh więc został zwolniony. Po kilku tygodniach wyzdrowiał i mógł zająć się jedną ze swoich pasji – pisaniem. Postanowił znaleźć pracę w tym temacie i po niedługim czasie mu się to udało. W redakcji w której znalazł zatrudnienie szukali właśnie kogoś takiego jak on (kolejny „zbieg okoliczności”).
I tutaj historia Walsha i moja jest dosyć podobna. Jakiś czas temu pracowałem fizycznie w markecie spożywczym. Praca była ciężka, kiepsko płatna i przede wszystkim nudna. Niestety, i mi zdarzają się obawy w wyjściach ze strefy komfortu i pozostawałem w niej dosyć długo. Któregoś dnia podczas pracy, zaatakował mnie bardzo silny ból pleców. Musiałem się zwolnić tego dnia i więcej tam już się nie pojawiłem. Oczywistym stało się dla mnie, że ciężka praca fizyczna nie jest dla mnie i nie muszę tak pracować. Jest masa innych atrakcyjnych miejsc i rodzajów pracy. Jestem kowalem własnego losu – mogę robić co dusza zapragnie. Postanowiłem więc wyprowadzić się do większego miasta, gdzie jest więcej miejsc pracy, w których będę mógł się spełniać.
Bóg bardzo często postawi w nas sytuacji, w której będziemy musieli wykazać się zaangażowaniem i odwagą. Dobre jest to, że te okazje mnożą się w nieskończoność, ale im szybciej z nich skorzystamy – tym szybciej będziemy szczęśliwi. Theresa Revay powiedziała: „Szczęście nie sprzyja ludziom biernym. Trzeba je prowokować, zdobywać, trzeba po prostu na nie zasłużyć”. Natomiast Regina Brett w książce „Jesteś cudem” napisała:
„Bóg nie nagradza bezczynności. Ty rób swoje, a Bóg zrobi swoje.”
W książce „Bez rąk, bez nóg, bez ograniczeń” Nick Vujicic pisze:
„Czasami Bóg oczekuje, że wykażesz inicjatywę. Możesz oczywiście marzyć, pragnąć, pielęgnować nadzieję. Ale żeby naprawdę realizować marzenia i pragnienia, musisz też podejmować działania. Żeby dotrzeć z miejsca, w którym jesteś, do obranego punktu docelowego, musisz podjąć pewien wysiłek.”
Jeżeli będziemy bierni, nie wykorzystamy szans. Jeżeli nie damy Bogu okazji i okoliczności, aby nam pomógł – nie będzie miał takiej możliwości.
Mam tutaj głównie osoby siedzące samotnie w domu, które bardzo chciałyby kogoś poznać, ale boją się opuścić swoje 4 ściany. Izolacja i bierność sprawia, że są nieszczęśliwi, a czasami wystarczy po prostu wyjść na zewnątrz aby zdarzyło się coś niezwykłego – coś co może nas podnieść, pomóc, zainspirować i zmotywować do dalszego działania.
Gabrielle Bernstein w książce „Przestań się oceniać” pisze:
„Nagle intuicja podpowiedziała mi, że mam włączyć telewizor. Wydało mi się to bardzo dziwne, gdyż nie znoszę oglądać telewizji przed snem. Posłuchałam jednak i chwyciłam za pilota. Akurat trafiłam na występ kaznodziei i teleewangelisty Joela Osteena. (…) Akurat występował na scenie przed tysiącami ludzi, oglądany przez miliony telewidzów. Pierwsze słowa, jakie padły z jego ust, brzmiały: „Czy zdarza ci się rozmyślać obsesyjnie nad czymś, nad czym nie masz kontroli?”. W tym momencie wykrzyknęłam do telewizora: „Tak, Joelu, tak właśnie robię!”.
Telewizyjny kaznodzieja pomógł Gabrelli rozwiązać jej problem, naprowadzając ją na to, co powinna wtedy w tym celu zrobić. Gdyby nie posłuchała głosu intuicji i nie włączyła telewizora, nie rozwiązałaby swojego problemu lub stałoby się to później.
Neale Walsh w ksiące „Rozmowy z Bogiem” napisał: 
„Przychodźcie do Mnie droga serca, nie ścieżkami umysłu. Próżno szukacie Mnie rozumem.”

Bardzo często zachowujemy się asekuracyjnie i zachowawczo, także tchórzliwie. Boimy się działać, zwłaszcza odważnie, nie chcemy opuszczać bezpiecznej strefy komfortu. Regina Brett w książce „Jesteś cudem” napisała:
„Wolimy to, co normalne, pewne, przewidywalne – to, nad czym mamy kontrolę. Planujemy swoje życie w taki sposób, żeby Bóg nie miał najmniejszych szans, by się wtrącić i wszystko zepsuć.”
Sprawia to, że jesteśmy nieszczęśliwi, czujemy wewnętrzny konflikt ponieważ wewnętrznie zdajemy sobie sprawę, że możemy działać, podpowiada nam to intuicja,
Christine Ingham w książce „Automotywacja na 101 sposobów” opisała to tak:
„Wygląda to tak, jakbyśmy próbowali biec w stronę horyzontu przywiązawszy się do czegoś kawałkiem mocnej gumy – w tym wypadku do tego zadania, od którego staramy się tak desperacko uciec”.

To jest trochę jak w tym kawale o księdzu:
Powódź w prowincjonalnym miasteczku. Ewakuacja ludności. Wojsko puka do kaplicy:
– Proszę księdza, niech ksiądz ucieka! Ksiądz się utopi!
– Nigdzie nie idę, wierzę w Opatrzność Boską.
Po trzech godzinach ksiądz siedzi na ostatnim piętrze parafii. Podpływają motorówką:
– Proszę księdza, niech ksiądz ucieka! Ksiądz się utopi!
– Nigdzie nie idę, wierzę w Opatrzność Boska.
Minęły kolejne godziny, ksiądz na szczycie dzwonnicy. Podpływają znowu.
– Proszę księdza, niech ksiądz ucieka! Ksiądz się utopi!
– Nigdzie nie idę, wierzę w Opatrzność Boska.
Piętnaście minut i ksiądz już z wyrzutami u Pana Boga.
– Panie Boże, no jak tak można? Swojego wiernego sługę zawieść? A tak wierzyłem w Opatrzność…
Nagle Głos z niebios:
– Głupcze! Trzy razy po ciebie ludzi wysyłałem!

Wypatrujemy cudów i znaków z niebios, a one nieustannie wydarzają się wokół nas. Można je łatwo dostrzec i wykorzystanie ich zależy wyłącznie od nas.

„Życie jest proste. Wszystko się wydarza dla Ciebie, nie Tobie. Wszystko dzieje się w idealnie dobrym momencie, ani zbyt wcześnie ani zbyt późno. Nie musi Ci się to podobać… tyle, że jest łatwiej, jeśli będzie.” – Byron Katie

Bibliografia (warto przeczytać):
1. Neale Donald Walsh - "Przyjaźń z Bogiem"
2. Neale Donald Walsh- "Rozmowy z Bogiem"
3. Nick Vujicic - "Bez rąk, bez nóg, bez ograniczeń"
4. Gabrielle Bernstein - "Przestań się oceniać"
5. Regina Brett - "Jestes cudem"
6. Christine Ingham - "Automotywacja na 101 sposobów"


Więcej: januszkoch.wordpress.com

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Anatomia hejtu


Autor: Krzysztof Kina


Hejtuję, czyli manifestuję, pokazuję swoją nieumiejętność życia, niedojrzałość, nietolerancję, brak wyczucia, nieżyczliwość, brak szacunku, wrogość, chęć ulżenia sobie, chęć wyładowania swej agresji, swej wewnętrznej frustracji. Ukazuje swoje kompleksy i niskie poczucie własnej wartości. 


To wszystko mniej więcej stoi za tak popularnym i powszechnym hejtem – czyli mówiąc bez znieczulających amerykanizmów – za nienawiścią. Wszystkie tego typu zachowania to frustracja, nienawiść do samego siebie wyprojektowana na zewnątrz, na kogokolwiek i na cokolwiek – byle by sobie ulżyć, byle by zaspokoić tę potrzebę agresji.

Skąd się to bierze? Z nieświadomości, z zagubienia, z zaznanych krzywd, z frustracji brakiem sensu w życiu. Z niewiedzy. Nie odczuwasz po co tu jesteś, nie wiesz czym jesteś. Kazali Ci wierzyć w jakieś bzdurne rzeczy że życie to zarabianie pieniędzy i robienie kariery albo, co ostatnio modne, że celem życia jest orgazm i robienie sobie dobrze. Twoje wewnętrzne Ja doskonale wie że to pic na wodę i tak zwana gówno prawda ale że wszyscy wokół tak żyją „więc kurna,… widać tak jest, taka jest powszechna prawda do której się wszyscy odnoszą, więc i ja muszę”. Tylko wewnętrznie czujesz że to nie jest właściwe, frustracja rośnie. Trzeba ją rozładowywać. Na kimś.

Do tego dochodzi masa, wręcz OGROM programowania nienawiścią, hejtem, frustracją, szczucie karierą, rywalizacją, „sukcesami”, które nam są wtłaczane do głowy przez kulturę, media, przemysł filmowy z centrum dla jaj nazwanego „Hollywood” (powinno się raczej nazywać „devil’s-shit” ;) – było by bardziej zgodne z prawdą).  Chodzi o to, że amerykański przemysł filmowy projektuje masy bardzo negatywnych programów, bardzo szkodliwej dla przeciętnej podświadomości treści. Jak to Kazik już wiele lat temu śpiewał „Na plakacie goła baba z karabinem maszynowym strzela do Arabów, oto produkt narodowy, Narodu amerykańskiego” – niestety to agresywne, straszące, aroganckie podejście rozwlekli po całym świecie. A to po prostu wszystkim obniża wibracje, straszy, wchodzi w podświadomość i wywołuje lęk… a ten rodzi agresję, agresja kolejną agresję i strach, wszystko się coraz bardziej nakręca, bo jest coraz więcej strachu i agresji w powietrzu. Słynne „seks and przemoc” (z filmu Superprodukcja) zdominowały wszystko. I teraz każdy prawie film musi zawierać sprawy przemocy, agresji, walki i oczywiście jakąś goliznę, seksualność – jako społeczeństwo zostaliśmy zdegradowani do podrygujących ze strachu lub podniecenia zombie… a to rodzi frustrację, to rodzi strach, to rodzi agresję czyli hejt na wszystko i wszystkich.  

Miliony, a teraz już miliardy umysłów trzęsie się teraz ze strachu. Wszyscy generujemy naszymi umysłami ogromne masy wystraszonej – nisko wibrującej energii. Strach musi się jakoś materializować – jak każda energia dąży do materializacji. Więc wychodzi w nowych konfliktach, wojnach, zmianach pogody czy… wirusach…. Tak, uważam, że obecnie szalejący wirus jest wywołany tym, że na naszej planecie panują tak niskie energie, że i taki organizm musiał się pojawić, aby rozkładać nasze gnijące od środka społeczeństwo. Czy się pojawił naturalnie, czy został stworzony to już nieistotne.

Każdy wirus, ten też, jest neutralny jeśli nie ma warunków do tego by się rozwijał w danym organizmie. Czyli, aby jakikolwiek wirus, których mamy cały czas pełno w organizmie a które są albo neutralizowane albo się nie rozwijają zaczął działać i aktywnie niszczyć nasze ciało musi mieć powód do tego, a tym powodem jest Twój strach, agresja, lęk, kompleksy, nihilizm, generalnie - niski stan świadomości – niestety, również podświadomy i społeczny. Powodem wzmożonej aktywności wirusa jest to, że jesteś wystraszony, że nasłuchałeś się, naoglądałeś że wirusy są straszne, że będą Cię zabijać, że jak się zarazisz to na pewno zachorujesz i umrzesz. Więc sam ten strach i to nastawienie aktywują tego i inne wirusy. Zaczynają działać, a Ty zaczynasz chorować. I jeśli masz w sobie silny strach, negatywizm kulturowy i społeczny oraz bardzo dużo tak zwanej masy konfliktowej, którą żywią się wirusy to może nie być miło.

Ważny jest Twój stan umysłu. To jak patrzysz na świat, bo jesteśmy bardzo sugestywni.

Słyszałem o eksperymencie w czasie którego osobie z zawiązanymi oczami powiedziano, że zostanie przypalona papierosem, była przekonany że tak będzie ale w ostatniej chwili, zamiast papierosa przystawiono jej do skóry ołówek, ale ona tego nie widziała. Jej ciało i ona cała zareagował tak, jakby naprawdę została opatrzona. Krzyknęła z bólu, a na skórze pojawiły się ślady opatrzenia.

Inna historia, pacjentom w szpitalu zamieniono badania. Chory otrzymał diagnozę że jest zdrowy a zdrowy, że jest chory – jeden wyzdrowiał a drugi się rozchorował. Taka jest siła sugestii naszego umysłu. Jeśli w coś uwierzysz to tak się będzie Ci działo. Słynny efekt placebo. Już w Biblii jest napisane „Według wiary waszej dziać się wam będzie” i mówi też o tym fizyka kwantowa. Nasza świadomość, nasza percepcja tworzy naszą rzeczywistość. Jak myślisz? Co zostanie stworzone przez takie rzesze wystraszonych umysłów? Już pomijając to, że możesz zostać zlinczowany jak kichniesz publicznie lub ludzie będą od Ciebie uciekać w panice, to gdy będziesz tak nasączony strachem, to pozytywny wynik testu może Cię po prostu zabić… nie będzie musiał tego robić wirus bo będziesz tak wystraszony, że sam fakt zarażenia sprawi, że się przewrócisz… Taka jest siła strachu, który nas teraz obezwładnia.  Dlatego dobrze by było zachować spokój, choć wiem że to wcale nie jest łatwe widząc co się dzieje wokół i niebezpieczne zachowania zdawałoby się mądrych ludzi.

Ale wróćmy do wirusów. One są trochę jak sępy krążące nad pustynią. Nie ruszą nikogo zdrowego, nikogo kto jest żywy, działa. Ale jeśli umrzesz, zlecą się aby rozłożyć padlinę. To samo jest z wirusami. One zdrowych mentalnie ludzi nie ruszą. Tak się dzieje zawsze. Są ludzie, którzy pracują wśród zakaźnie chorych, przebywają wśród trędowatych i wszystko jest z nimi w porządku – np. Św. Teresa z Kalkuty – całe życie się zajmowała chorymi, ale nie przyjmowała ich chorób, miała na tyle wysoką świadomość, na tyle otwarty umysł i silne i czyste serce, że nie przyjmowała żadnych wirusów, żadnych chorób. One nie mogły się rozwijać w jej ciele fizycznym ani w ciałach subtelnych. I takich ludzi jak ona jest dużo. Po prostu pracują wśród chorych i zachowują zdrowie, gdzie ktoś, kto naoglądał się telewizji, kto ma zaprogramowany strach przed chorobami zakaziłby się w 5 minut… Jeśli wierzysz, wręcz wiesz, że to bardzo zaraźliwy wirus i że bardzo łatwo się nim zarazić to się nim zarazisz i będzie się on w Tobie rozwijał. Po prostu dzieje się to w co wierzysz, to jak widzisz świat. (ale uwaga! Nie chojracz! Aby Twoja naturalna ochrona zadziałała musisz być w 100% pewny. Jeśli gdzieś będziesz miał część która będzie się bała zarażenia, to ona sprawi, że się zarazisz. Szczerość przede wszystkim) Dlatego najgorsze co się dzieje w związku tym wirusem to ogólna panika, która wręcz zaprasza go do każdego z nas i daje mu dodatkową siłę do tego by nas niszczyć. On żywi się energią Twojego strachu.

Ale o co chodzi z tym hejtem? Dlaczego piszę o korona wirusie pisząc o hejcie? Odpowiedziałem już wyżej ale powtórzę jeszcze raz – to nasza wewnętrzna agresja, strach, nienawiść sprawia, że wciąż i wciąż obniżamy wszyscy wokół wibracje życia i świata, który współtworzymy, a to wprost zaprasza tego typu zjawiska jak korona wirus i inne nieszczęścia społeczne. Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za świat który współtworzymy naszymi umysłami i sercami – cały czas trwa mniej lub bardziej świadoma kreacja swego życia i świata wokół. Jeśli tych wystraszonych kreujących umysłów jest taka masa, to jak myślisz? Co się wydarzy? Korona wirus to tylko będzie początek do kolejnych materializacji naszej wewnętrznej agresji, nienawiści, hejtu. Będzie się on materializował w postaci pogody, wypadków, wojny, przemocy, trzęsień Ziemi, coraz durniejszych filmów czy szokującej „sztuki”. Będzie coraz gorzej chyba że…. Zaczniemy dostrzegać ten mechanizm i zaczniemy inaczej działać. Zaczniemy brać odpowiedzialność za naszą kreacje życia. Za nasz świat. I dobra wiadomość jest taka, że po to się to wszystko dzieje i że na pewno nam się uda.  

Przez tego typu wydarzenia mamy sobie zdać sprawę z naszej energetycznej współodpowiedzialności za świat którym żyjemy. Mamy się obudzić do nowej świadomości. Mamy inaczej patrzeć na świat, inaczej wibrować. Tworzyć inne doświadczenia. Mamy przestawić się na to, co jest w nas, a nie reagować na to, co jest na zewnątrz. TO NA ZEWNĄTRZ JEST WTÓRNE, jest tylko odbiciem naszych wewnętrznych procesów, a my zbudowaliśmy cywilizację na tym co jest refleksem… nie może być dobrze.  Dlatego się to wszystko dzieje, bo mocno śpimy i trzeba nas z „fest kopa” pociągnąć abyśmy zaczęli „trybić” jak należy. A że mocno śpimy, to trzeba nas mocno potraktować. Tylko, jak mówię, nikt inny niż my sami tego nie robi. Ok, jesteśmy inspirowani, aby się aż tak źle działo ale mamy wszelką moc i możliwość, aby wszystko to odwrócić i aby Ziemia w końcu odzyskała swoją siłę i należne jej miejsce w galaktyce i kosmosie – wydając dojrzałą cywilizację – że tak patosem pojadę… ;)

Więc co mamy robić? Nic J Chodzi o to, że my nie mamy robić, my mamy być. Mamy być świadomi siebie samych. Czyli mamy zacząć postrzegać siebie we wszystkim co robimy, czym jesteśmy. Szukać śladów swej energii we wszystkim i we wszystkich. Po prostu, mamy odwrócić przepływ energii – z przepływu do nas – z TV, Internetu, innych ludzi, mediów i masy rozpraszaczy - „rozrywki” (która rzeczywiście jest rozrywką, bo rozrywa naszą energetykę, zaśmieca nasze biopola). My mamy teraz, jak najszybciej przestawić się na nasze Wewnętrzne Źródło, na Prawdę naszego innego niż te społeczne kreacje Ja. Nie musisz nic robić, a już na pewno nie powinieneś reagować strachem – wystarczy że skupisz na tym co się dzieje uwagę, wyrazisz intencję i pozwolisz aby się działo. Proces sam się zacznie. Uwaga! To droga jednokierunkowa! Jak wejdziesz na drogę wewnętrznego rozwoju to nie ma odwrotu. Nie da się nauczyć pewnych rzeczy, a później o nich zapomnieć ale, wszyscy jak tu jesteśmy po to się tutaj inkarnowaliśmy, aby wyruszyć właśnie tą Drogą. Nic innego nie da Ci szczęścia i satysfakcji w życiu. Więc… nie ma to tamto, w Drogę!

Proste nie? J No to heja i do przodu! J Wysokich wibracji na Twej Drodze!

Z serdecznym pozdrowieniem

Krzysztof Piotr Kina

 

P.S. Uważam, że Hollywood to siedlisko niskich energii. Zgnilizna która się stamtąd unosi niestety ale infekuje wszystko wokół. Nie wierzysz? Posłuchaj co o tym mówią Ci którzy tam byli i zdecydowali się stamtąd wyrwać. Np. Mel Gibson – dlatego jest niszczony bo zechciał się wyrwać i opowiadać co tam się dzieje. Poczytaj np. o tak zwanej aferze Pizzagate… takich „kwiatków” jest tam pełno. Zresztą, widzimy jakie filmy są kręcone – z roku na rok coraz głupsze, bo takie mają być - mają nas ogłupiać i niestety udaje się to…. Dlatego uważaj jeśli oglądasz coś z tego miejsca. Zawsze uważaj jak coś oglądasz, jak coś wpuszczasz do swej świadomości bo staje się to Tobą a Ty w jakimś stopniu tym – zasilasz to swoją energią. Uważaj na co patrzysz.  ZoBaczyć się da ale odZobaczyć już nie. Ale…. Jesteśmy naprawdę niesamowitymi istotami i poradzimy sobie i z tym, a że jak wiemy nie da się grać w szachty tylko białymi pionami więc i to i każde inne okropieństwo jest potrzebne do tego aby wyłuskać z nas to co najlepsze. Zanim z kamienia powstanie piękna rzeźba trzeba go nie raz młotkiem porządnie…. ;)  Więc jeśli możesz to uśmiechaj się do swojej rzeczywistości i twórz ją najlepiej jak się da. Jeśli nie możesz się do niej uśmiechać to doprowadź ją do stanu aż będziesz mógł się do niej uśmiechać i wtedy, to co wyżej ;) (teoretycznie zawsze można się uśmiechnąć bo zawsze jesteś w idealnej chwili i sytuacji do tego by zrobić kolejny, świadomy krok w swym rozwoju). Wtedy nie będzie już żadnego hejtu. Nie będzie nienawiści bo wysokie, generowane z naszych umysłów i serc wibracje rozpuszczą i nie pozwolą na zaistnienie takich zjawisk jak hejt i pochodne produkty nieświadomości. Żadne czary-mary, po prostu fizyka.  Kwantowa.

 

P.s.2. Co robić z tymi wszystkimi obrazami wirusa, z tymi wszystkimi wiadomościami, które nas zewsząd straszą? Najlepiej nie oglądać ale nie da się, bo zewsząd nas tym faszerują. Więc patrzeć na to nieco z boku, jak na coś co się przydarza dla nas, a nie przeciwko nam. Patrzeć jakie dobre rzeczy dzięki temu się wytwarzają. Bo nie ma rzeczy tylko negatywnych. W każdej złej jest coś dobrego i odwrotnie, we wszystkim dobrym jest też coś złego. Patrz na większy obraz i szukaj pozytywów, szukaj jak możesz skorzystać z tego co się teraz dzieje. Innymi słowy – nie biadol i nie umieraj już jakbyś był, była w stanie terminalnym, szukaj rozwiązań, szukaj szans, dobrych rzeczy. „Allways look at the bright side of life” że Monty Pythonem pojadę. Tylko nie oszukuj się! Szczerość to podstawa. Jeśli się boisz to wyraź te emocje, popatrz jak stoją obok Ciebie. Zmniejsz je, przypraw im słoniowe uszy, trąbkę, ubierz w trykocik i powiedz ok, a teraz idź sobie, chcę teraz być świadomy kolejnych emocji, chcę teraz zobaczyć co następnego, fascynującego się przydarzy w moim życiu. Nie dawaj się panoszyć za długo ciężkim emocjom. Ty tu rządzisz…..  Właśnie tak się wchodzi na Drogę.


Z serdecznym pozdrowieniem na Twojej Drodze! 

Krzysztof Piotr Kina  - Naturoterapeuta, elektryk - Robię w Świetle ;)

Drogowskaz - Świadoma Samokreacja

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.